PiS wycofuje się z zakazu hodowli zwierząt na futra i obostrzeń dotyczących uboju rytualnego. I to mimo zaangażowania Jarosława Kaczyńskiego.
Kaczyński osobiście się pod projektem nowelizacji podpisał, a nawet wystąpił w spocie kampanii fundacji Międzynarodowy Ruch Na Rzecz Zwierząt Viva!. „To kwestia serca” – mówił prezes o zakazie hodowli na futra w listopadzie zeszłego roku. Mamy jednak już 2018, rok wyborczy, i politycy ugięli się pod presją lobby futrzarskiego i mięsnego. Wątpliwe, by chodziło tylko o głosy zatrudnionych w tych branżach, na fermach futrzarskich pracownika Polaka trudno znaleźć, więc zapewne chodzi o pieniądze. I to nie te, które trafiają do budżetu. Ok. 600 mln zł podatku rocznie – podają futrzarze, ale do ich kieszeni trafia niemal cztery razy tyle. Branża jest jedynie producentem surowca, generuje małą wartość dodaną (0,08 proc. PKB, 0,16 proc. eksportu): oficjalnie to wpływy do budżetu i utylizacja odpadów poubojowych miały zadecydować o wykreśleniu z projektu zakazu hodowli zwierząt futerkowych.
Wycofanie się z zakazu hodowli zwierząt futerkowych jest interpretowane jako sygnał słabnącej pozycji prezesa w partii, który ustąpił twardogłowym (frakcja Szyszki, Macierewicza, Pawłowicz). Chyba że rację mają ci, którzy od początku te wszystkie gesty Kaczyńskiego (udział w kampanii Vivy!, przekazanie atlasu kotów z odręczną dedykacją na licytację na rzecz Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami) uznawali za piarowskie zagrania mające na celu ocieplenie wizerunku prezesa.
W parlamencie jest jeszcze drugi projekt nowelizacji, autorstwa PO i Nowoczesnej, tam jednak karencja na wejście w życie zakazu chowu na futra jest siedmioletnia. I nie ma ani słowa o uboju rytualnym. Bo wśród prominentnych polityków Platformy są tacy, którzy od początku zakazowi uboju rytualnego byli przeciwni.