Jarosław Kaczyński nie musi przepraszać Radosława Sikorskiego za to, że kilkakrotnie publicznie oskarżył go o przestępstwo „zdrady dyplomatycznej” w związku z katastrofą smoleńską. Sędzia Anna Ogińska-Łągiewka uznała, że była to „wiadomość o charakterze neutralnym”. To dopiero wyrok w pierwszej instancji, nieprawomocny. Ale jeśli miałby się utrzymać – także przed Sądem Najwyższym – oznaczałby wprowadzenie precedensu, który dzieli obywateli pod względem wolności słowa na tych lepszego sortu, którym wolno więcej, i gorszego.
Jarosław Kaczyński wie więcej
Najpierw o tym, co sędzia Ogińska-Łągiewka uznała za „wiadomość o charakterze neutralnym, (...) niepociągającą za sobą przeświadczenia przeciętnego odbiorcy o sprzeczności wypowiedzi Kaczyńskiego z jakimkolwiek przepisem prawa czy normą moralną”. Otóż Jarosław Kaczyński w różnych wywiadach udzielonych w 2016 r. mówił, że Radosław Sikorski, ówczesny szef MSZ, polecił zastępcy ambasadora w Rosji Piotrowi Marciniakowi wycofać wystąpienie do władz rosyjskich o uznanie terenu katastrofy smoleńskiej za teren eksterytorialny. Kaczyński nazwał to czynem zdrady dyplomatycznej. Mówił: „Moja wiedza nie pochodzi ze śledztw. (...) Wiem więcej”, „Tu już jest bardzo poważny przepis kodeksu karnego – zdrada dyplomatyczna”, „[To] wydaje się całkowicie udowodnione. To już jest politycznie i moralnie, a być może także prawno-karnie bardzo ciężki zarzut”.
Czytaj także: Katastrofa smoleńska zdewastowała polską politykę
Wiedza tajemna podstawą do wydania wyroku
Nie można wykluczyć, że komuś takie słowa wydają się „wiadomością o charakterze neutralnym”, ale z całą pewnością nie dotyczy to wrażliwości przeciętnego słuchacza czy czytelnika. Sam Jarosław Kaczyński też raczej nie traktował tego „neutralnie”. Natomiast – i tu wypada się zgodzić z sędzią Ogińską-Łągiewką – słowa Jarosława Kaczyńskiego brzmią jak „wiadomość”, a nie opinia. A zatem powinny podlegać kryterium prawdy. W tej sprawie sąd nie badał jednak prawdziwości owej „wiadomości”. Wprawdzie zeznający przed sądem były urzędnik ambasady w Rosji przyznał, że wystąpienie do władz rosyjskich było, ale nie dotyczyło „eksterytorialności”, tylko zabezpieczenia szczątków samolotu, i nie zostało wycofane, ale sędzia do rozstrzygania tej sprawy kryterium prawdy w ogóle nie wzięła pod uwagę.
Mamy więc wyrok, w którym insynuacje z powołaniem się na tajemną „wiedzę” o popełnieniu przez kogoś przestępstwa zostają uznane za wypowiedź uprawnioną w debacie publicznej.
Czytaj także: W sprawie Smoleńska władza zaciera fakty
Nie to jest clou tego wyroku
Clou całej sprawy nie polega na tym, że można oszukiwać opinię publiczną i swobodnie rzucać niemające pokrycia w faktach oskarżenia. Stwierdziwszy, że wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego była „wiadomością o charakterze neutralnym”, sędzia Anna Ogińska-Łągiewka dodała, że prezes PiS do jej wypowiedzenia miał „jako kierujący partią polityczną z dużym poparciem społecznym politycznie, społecznie, ale i prywatnie – jako brat zmarłego prezydenta RP – uzasadnione prawo”.
Czyli: to nie jest tak, że każdy może publicznie kłamać i wprowadzać opinię publiczną w błąd co do jakiejś osoby czy zdarzenia. Może to robić tylko osoba kierująca partią polityczną. I to nie każdą, tylko taką, która ma „duże” poparcie społeczne. A więc kłamstwa ważnych polityków – tak. Kłamstwa polityków nieważnych, nie mówiąc już o zwykłych ludziach – nie.
Zawód polityka polega na kłamstwach?
Sędzia nie rozwinęła tej myśli. Być może stało za nią przekonanie, że zawód polityka polega na kłamstwach, że wszyscy o tym wiedzą i nie traktują ich słów poważnie. Że, mówiąc eufemistycznie, traktują je jako „wiadomości o charakterze neutralnym”? Z tym kierunkiem rozumowania skłonna byłabym się nawet zgodzić. Tylko co zrobić z „wiadomością o charakterze neutralnym” w sprawie zamachu w Smoleńsku? Tegoroczny sondaż Kantar Millward Brown SA na zlecenie „Faktów” pokazuje, że w zamach wierzy 26 proc. Polaków, czyli ponad jedna czwarta społeczeństwa. Dla nich to wiedza, a nie pogwarki polityków. I to wiedza skutkująca np. wynikami wyborów do parlamentu.
Podział na tych, którzy mogą i nie mogą kłamać, jaki wprowadziła sędzia Ogińska-Łągiewka, nie jest jednak prostym podziałem związanym z byciem liderem partii politycznej, politykiem szeregowym czy – najniższym w hierarchii – człowiekiem niefunkcyjnym. Bo prawo do kłamstwa dotyczy – według ustnego uzasadnienia – lidera partii, która ma „duże poparcie społeczne”.
Jak duże – procentowo – ma być to poparcie? Czy Grzegorz Schetyna z 17 proc. Platformy (sondaż CBOS z 14 czerwca) się łapie? A Paweł Kukiz – z 8 proc.? Katarzyna Lubnauer – 5? Nie mówiąc o Władysławie Kosiniak-Kamyszu – 4? Cóż, pewnie trzeba by to przetestować przed sądem.
Prezes PiS może kłamać, ile wlezie
Wyrok sędzi Ogińskiej-Łągiewki przypomniał mi inny wyrok, z końca lat 90. czy początku dwutysięcznych. Dotyczył protestów „Samoobrony” polegających na blokowaniu dróg przez rolników. W pewnym momencie zaczęły one paraliżować ruch drogowy w Polsce. A ich organizator Andrzej Lepper stawał przed sądami oskarżany o stwarzanie zagrożenia w ruchu drogowym i organizację nielegalnych strajków. I w jednej z tych spraw został uniewinniony z uzasadnieniem, że postulaty „Samoobrony” popiera duża część społeczeństwa – sąd powołał się na badania opinii publicznej.
Według wspomnianego badania CBOS partię PiS popiera 43 proc. wyborców. A więc prezes PiS może kłamać, ile wlezie.