Pani Szydło bawiła w Będzinie. Ktoś zadał jej pytanie: „Dlaczego nie chcecie na nas spojrzeć?”. Odpowiedź była taka: „Chciałam zapytać, czy kiedy był poprzedni rząd, który przez osiem lat nic nie zrobił w tej sprawie, czy wtedy pani zadawała takie pytanie?”. Kiedy p. Szydło (dokładniej ktoś, kto wcielił się w tę matronę) wzięła udział w „Uchu prezesa”, bez przerwy powtarzała: „Przez ostatnie osiem lat Polacy i Polki...”. Jak widać, zwrot „osiem lat” stał się kultowym zawołaniem (wręcz mantrą) dobrej zmiany, podobnie jak hasło rządzących w PRL: „W okresie międzywojennym, tj. Polski burżuazyjno-obszarniczej, bezrobocie, analfabetyzm itd.”.
Szydło czyni aluzję do własnej krzywdy
Pani Szydło (rzeczywista) dodała, że nie ma rządu wrażliwszego społecznie od rządu PiS oraz „jeśli chodzi o osoby upośledzone umysłowo, proszę nie mówić, że my ich nie zauważamy. Proszę tak nie mówić, bo myślę, że krzywdzi pani wielu uczciwych ludzi, którzy codziennie zastanawiają się, jak te problemy rozwiązać”. Pewnie uczyniła aluzję do własnej krzywdy, aczkolwiek chyba zapomniała, że antysolidarnościowi propagandziści ciągle apelowali o to, aby nie krzywdzić uczciwych towarzyszy z PZPR. Faktycznie, głęboko zastanawiał się nad tym – jako wicepremier ds. społecznych – jak rozwiązać „te problemy”, uczestnicząc w spływie Dunajcem, akurat gdy niepełnosprawni protestowali w Sejmie. Niewykluczone, że rozmyślania na temat „rozwiązywania tych problemów” przyczyniły się do powzięcia przez p. Szydło postanowienia o gratulacjach dla radnych Zakopanego za odrzucenie projektu zmierzającego do skuteczniejszej walki z przemocą w rodzinie.
Sam spotykam się z uwagą „panie Woleński, a co pan robił przed krytykowaniem dobrej zmiany?”. Najprostsza odpowiedź jest taka, że mam prawo krytykować, gdy uznaję to za stosowne, niezależnie od tego, co wcześniej podobało mi się lub nie. Podobnie kobieta, która zadała pytanie p. Szydło w Będzinie, miała prawo do tego w momencie, który uznała za właściwy, w szczególności w czerwcu 2018 r., a nie w trakcie poprzednich ośmiu lat. Powinno się skwitować reakcję głównej obecnej inspicjentki od spraw społecznych uwagą: „Nie pani sprawa, co robiłam wcześniej. Pytam teraz”. Aby jednak uradować (raczej zmartwić) osoby dumające nad moją (nie)krytykancką przeszłością, polecę im zbiór felietonów „Okolice filozofii prawa” (Universitas, Kraków 1999), w których krytycznie reagowałem na rozmaite reformy neoliberalne w Polsce w ostatniej dekadzie XX w., np. właśnie zaniedbania w sferze polityki społecznej.
W Polsce zabija się miliony zwierząt
W latach 2013–15 zajmowałem się kwestią dopuszczalności uboju rytualnego. Jestem świeckim Żydem (stwierdzam to oficjalnie, aby np. pp. Michalkiewicz i Pasierbiewicz byli usatysfakcjonowani; dla mniej rygorystycznych tropicieli kwestii rasowo-narodowościowych mogę być Polakiem lub obywatelem polskim pochodzenia żydowskiego) i jako taki nie przestrzegam zasad koszerności. Co więcej uważam, że wyznawcy judaizmu i islamu powinni poniechać swoich praktyk żywieniowych z uwagi na prawa zwierząt (lub nasze obowiązki wobec nich), ale decyzja oczywiście należy do stosownych wspólnot religijnych. Ustawa o ochronie zwierząt z 1997 r. zakazywała uboju rytualnego. Związek Wyznaniowy Gmin Żydowskich w Polsce wystąpił do Trybunału Konstytucyjnego o uznanie tego zakazu za niezgodny z konstytucją. Potem TK podzielił to stanowisko, odwołując się do wolności manifestowania przekonań religijnych. Okazało się, że orzeczenie TK zalegalizowało nie tylko ubój rytualny (szechitę – judaizm, halal – islam) na potrzeby wspólnot religijnych w Polsce, ale także ubój komercyjny, głównie przeznaczony na eksport. Taki wyrok był po myśli producentów mięsa. Tak więc zdecydowały także interesy ekonomiczne, a nie tylko ochrona wolności religijnej, a na pewno nie wartości leżące u podstaw regulacji chroniących dobrostan zwierząt. Wyrok TK nie był jednomyślny. Kilkoro sędziów TK, w tym osoby desygnowane przez PiS, sformułowało zdania odrębne. Moja krytyka orzeczenia TK z grudnia 2014 r. poruszała zarówno kwestie moralne, jak i prawne, w szczególności to, że treść wyroku wychodziła poza petitum wniosku, co nie jest dopuszczalne, i to, że religijne zasady żywieniowe są mniej ważne od dobrostanu zwierząt.
Przypominam tę sprawę z uwagi na toczącą się dyskusję wokół projektu ustawy zakazującej hodowli zwierząt futerkowych powstałego z inicjatywy PiS (podobny projekt został także wniesiony przez PO, ale wygląda na alibi, tj. aby nie wyglądać na gorszych), popieranego przez p. Kaczyńskiego (powiada on, że porządny człowiek musi sprzeciwić się okrutnemu traktowaniu np. norek przez hodowców). Przeciwnicy zakazu (dalej będę posługiwał się skrótem „zakaz” zamiast „zakaz hodowli zwierząt futerkowych”) argumentują, że warunki w fermach hodowlanych są dobre, a korzyści ekonomiczne (wartość eksportu, rynek pracy, podatki) – poważne. Dane te są kwestionowane przez orędowników projektu, np. pp. Czabańskiego i Pudę, a także wielu ekspertów (patrz audycja, w której brałem udział). Cały problem wziął się m.in. z tego, że ponieważ w niektórych państwach UE wprowadzono zakaz lub znacznie zwiększono warunki dobrostanu, wiele ferm przeniosło się do Polski (i do innych miejsc w Europie Środkowo-Wschodniej) z uwagi na niższe koszty produkcji. Obecnie zabija się w Polsce 10 mln zwierząt, z których pobiera się futra, co plasuje nasz kraj na drugim miejscu w Europie i trzecim na świecie. W związku z tym dodatkowym argumentem zwolenników zakazu jest to, że Polska powinna stosować się do standardów europejskich w kwestiach ochrony zwierząt.
Lobby hodowców nie chce ustawy
Różnica w stanowiskach w sprawie zakazu nie zaskakuje. Trzeba jednak zwrócić uwagę na następującą kwestię. W trakcie wspomnianej dyskusji w TVP Kraków jeden z hodowców zadał mi pytanie, dlaczego nie postulują generalnego zakazu hodowli zwierząt, w szczególności na cele spożywcze. Odpowiedziałem, że sam jestem wegetarianinem właśnie z powodów moralnych, ale – po pierwsze – nie mogę wymagać, aby każdy podzielał moje zasady, a po drugie – bez przemysłowej produkcji mięsa nie da się obecnie rozwiązać problemu żywności. Dodam, że ten drugi czynnik nie koliduje z domaganiem się możliwie bezbolesnego uśmiercania zwierząt. Przyznaję, że jest to spora hipokryzja, ale nic więcej nie daje się zaproponować. Inaczej jest w przypadku hodowli zwierząt futerkowych. Każdy musi jeść, ale nie każdy ubierać się w kosztowne futra naturalne. Tutaj konflikt interesów i wartości jest szczególnie wyraźny i dramatyczny.
Pierwsze sejmowe czytanie projektu ustawy o zakazie odbyło się w maju. Od dawna było wiadomo, że lobby hodowców będzie starało się nie dopuścić do jej uchwalenia. Prawica w tej materii jest podzielona (PO pewnie też, ale nie mam danych) – różnice ujawniły się szczególnie silnie w maju i czerwcu. Pan Rydzyk (proszę mi wybaczyć, że nie stosuję zwrotu „o. Rydzyk”, ale mam nadzieję, że rzeczony duchowny nie wstydzi się swojego genderu) zdecydowanie opowiedział się przeciwko zakazowi, co było od razu widoczne w „Naszym Dzienniku” i TV Trwam, ale także w innych mediach prawicowych, np. w „Gazecie Polskiej”. Zachwycił się nimi również p. Szyszko, przesławny ochroniarz środowiska i dobrych obyczajów (ubolewał nad tym, że nie może należycie wychować wnuka z uwagi na zakaz uczestnictwa dzieci w polowaniach). Pan Rydzyk ujął rzecz z charakterystyczną dla siebie wnikliwością komparatystyczną i troską o materie ekonomiczne: „Te futerka przejmie kto? Niemcy i Rosjanie najpierw. Czy kto jeszcze? I kotka żałować. Do więzienia wsadzą. Tu się szanuje zwierzątka. Trzeba je szanować, ale równocześnie zabija się dzieci w Polsce. I mówią, że to są katolicy. Pewnie wszyscy byli w kościele na Boże Narodzenie. I co to jest? To jest jakaś schizofrenia. Tu się zastanawiają nad tymi futerkami, rozdzierają szaty. Ale człowieka wolno zabić. I to prawica jest? I to ludzie są? Rozmawiałem z człowiekiem, który hoduje w Polsce zwierzęta futerkowe, nabrane kredyty, siedem tysięcy ludzi pracuje i gdzie oni teraz mają pójść? Na bruk? Kto zapłaci za te kredyty, kto zapłaci za to wszystko?”.
Jakie będą losy ustawy
Wygląda na to, że uchwalenie ustawy o zakazie może napotkać na trudności w związku z problemami wskazanymi przez obecny KOR, tj. Koło Ojca Rydzyka, niekiedy opozycyjny wobec partii realizującej dobrą zmianę – dawny KOR (Komitet Obrony Robotników) znacznie częściej sprzeciwiał się poczynaniom władz PRL. Nawiasem mówiąc, część audytorium w Będzinie, przypuszczalnie obecnego KOR, wygwizdała osobę pytającą p. Szydło, ozdabiając swoją reakcję okrzykami „precz z komuną” i „prowokacja”. To drugie niegdyś serwowali poprzednicy p. Rachonia.
Wspomniany p. Czabański, także współczesny wybitny moralista, oświadczył: „Jeżeli nawet trzeba by było okroić tak tę ustawę, że będzie dotyczyła tylko zwierząt domowych, to jest tam bardzo dużo rzeczy istotnych. (...) Są różne grupy interesów, one są przecież powiązane z elektoratami. W tym sensie to się wiąże również m.in. z wyborami. Politycy nie mogą nie brać pod uwagę głosów, z którymi się stykają na spotkaniach. Polityk musi brać pod uwagę głosy obywatelskie. W związku z tym zaczyna się kształtować pogląd, że niektóre rzeczy są być może zbyt wcześnie formułowane, zbyt radykalnie, tak jak zakaz tych ferm zwierząt futerkowych. Były zgłaszane uwagi, że trzeba podnosić wymagania wobec tych ferm, tak jak w niektórych krajach na Zachodzie, a nie od razu zakaz. Politycy muszą takie głosy rozważyć i zobaczyć, na co sobie mogą pozwolić”.
Powyższa wypowiedź może być rozmaicie interpretowana i nie pozwala na jednoznaczną prognozę w sprawie losów ustawy o zakazie. Niemniej przebija z niej wyraźna troska o elektorat, a przecież wybory samorządowe zbliżają się nieuchronnie. Tak czy inaczej to, czy zakaz zostanie uchwalony, będzie dobrym testem dla tego, czy dobra zmiana opowiada się za interesem czy deklarowanymi wartościami. Jeśli wybierze interes (będę zadowolony, jeśli stanie się inaczej), zademonstruje w ten sposób swoją wrażliwość moralną, tak silnie reklamowaną przez p. Szydło w Będzinie i przy innych okazjach. Na wszelki wypadek przytoczę opinię jednego z hodowców: „To jest bardzo dobra wiadomość dla wszystkich, również dla zwierząt. Dlatego, że zwierzęta będą hodowane w kraju z tradycjami, a nie na szeroko pojętym wschodzie”. A co, mamy własne tradycje, zwłaszcza w roku stulecia odzyskania niepodległości. Zupełnie niespodziewanie zwierzęta awansowały do roli podmiotu w kraju z tradycjami. Nie jest jednak jasne, czy jest to wynikiem respektowania wartości czy interesów. A co z definicją porządnego człowieka w zaistniałej sytuacji?