Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Książka piękna i smutna

Podatność na teorie spiskowe tkwi w naszej naturze.

Czytałem maszynopis. Byłem zafascynowany. Pasjonująca opowieść, bogata i ciekawa faktografia, wrażliwy temat. I nagle okazuje się, że dla swojej książki „Polski Petersburg – rosyjska Warszawa” nie może Dmitrij Strelnikoff znaleźć wydawcy. Większość nawet nie odpowiada na listy. Nie będę przypominał, że Strelnikoff kurze spod ogona nie wypadł. Szereg sukcesów literackich, jedna z książek zaaranżowana do teatru i z powodzeniem wystawiona, szeroka publicystyka... A tutaj nagle takie dziwne, omal cenzuralne milczenie. Może coś przegapiłem – myślę sobie, coś zasadniczego uszło mojej uwagi? Siadam powtórnie do lektury i nagłe olśnienie. Te prawie 40 lat w ciepełku Francji roztopiło we mnie, częściowo przynajmniej, pamięć o nadwiślańskich kompleksach i nienawiściach. Nawet antysemityzm uważałem przez chwilę za wygasły, dopóki mi o nim dobitnie nie przypomniały „Gazeta Polska” et liczni consortes.

Tutaj jednak gorzej nawet niż z Żydami. Ci znajdują jeszcze obrońców. Kiedy jednak mowa o Ruskich, jednomyślność łączy niemal wszystkich od „Polskiej” do „Wyborczej”. Tymczasem w książce Strelnikoffa roi się od Polaków zamieszkałych w Rosji, Rosjan zamieszkałych w Polsce, pół Polaków – pół Rosjan, pół Rosjan – pół Polaków... Przewodnią postacią jest Polka Helena Bartoszewicz, prababka autora, docent zakładu chorób zakaźnych w Ałma Acie, która walczyła z dżumą w wielu zakątkach ZSRR (oficjalnie dżuma i jej ofiary w ZSRR nie istniały, więc poniekąd i ona skazała się na niebyt). Dzięki niej – pisze Strelnikoff – „uświadomiłem sobie, jak bardzo krew rosyjska zmieszała się z polską – we wszystkich znaczeniach tego stwierdzenia. We mnie zmieszała się na zawsze, jest nie do rozdzielenia.

Polityka 25.2018 (3165) z dnia 19.06.2018; Felietony; s. 96
Reklama