Jako osoby ciekawe świata wybrałyśmy się na konferencję European Development Days, która odbyła się w Brukseli pod szumnym hasłem: „Kobiety i dziewczyny w awangardzie rozwoju: ochrona, wzmocnienie, inwestycja”. Chociaż na każdym panelu padało słowo „gender”, ani razu nie trafił w nas piorun. Mało tego, obecne na konferencji królowe Hiszpanii i Belgii bez skrupułów odmieniały potwora dżendera przez wszystkie przypadki, łącząc z takimi pojęciami jak „różnorodność” czy „demokracja”. W Polsce nie do pomyślenia. O czym przypominali nam rozmówcy, zagajając w przerwie na kawę lub w czasie rozmów: „Co tam się u was dzieje?”. Na jednym oddechu wymieniali Polskę i Węgry. Nie ma co, przodujemy. Podjąć się roli nieoficjalnych rzeczniczek prasowych kraju czy wymownie milczeć? Oto jest dylemat.
Ale po kolei. Zaczęło się od tego, że Grażyna wdarła się na konferencję niezapowiedziana, a Sylwia przyjechała na zaproszenie. Jak to w życiu bywa, Grażynę wpuszczono, a Sylwię zatrzymano przy wejściu na wypadek, gdyby w różowej grzywce przemycała dynamit. Wreszcie wyjaśniono sytuację. Jeszcze tylko bramka, kontrola, zdjęcie do identyfikatora, odcisk buta i – uff – znalazłyśmy się w środku europejskiego raju. Podzieliłyśmy się na podgrupy, żeby wysłuchać większej ilości paneli. A tych było tyle, że kręciło się w głowie: ekonomia, zdrowie, przeciwdziałanie przemocy, bezpieczne miasto, równouprawnienie.
Grażynie zapadła w pamięć wypowiedź minister handlu Gambii. Isatou Touray powiedziała: „Nikt nam nie zwolni miejsc w polityce, musimy je sobie wziąć. Łatwe to nie będzie”. Kolejne dyskusje krążyły m.in. wokół pytania, jak te miejsca odbić. Trzeba zabierać głos. Zrzeszać się. Mieć konkretne projekty.