Seria ćwiczeń US Army Europe pod kryptonimem Saber Strike 2018 oznacza prawdziwą inwazję amerykańskiego sprzętu wojskowego. Wraz z oddziałami ćwiczącymi obronę państw bałtyckich i przejście w tym celu w szyku bojowym przez Polskę na rodzime poligony trafiła masa starszej i nowszej generacji uzbrojenia, które ma udowodnić swoją przydatność w operacji obronnej na wschodniej flance NATO i pokazać kierunki uzupełniania braków w zdolnościach bojowych.
Pojawiły się więc patrioty, himarsy, apacze, black hawki, reapery – to uzbrojenie dobrze znane i już częściowo włączone w polskie plany zakupów. Ale w Polsce pojawił się też prototypowy system aktywnej obrony zamontowany na czołgu Abrams oraz stary, wyciągnięty z magazynu, ale niemający na razie odpowiednika u nas system wyrzutni przeciwlotniczych krótkiego zasięgu Avenger na samochodowym podwoziu. Amerykanie niedwuznacznie pokazują nam swoją ofertę zbrojeniową, a także podpowiadają, w co inwestować, by wspólna operacja obronna miała sens.
Czytaj także: Planujemy kupić dla armii to, co... planowaliśmy w 2001 r.
Tajemnicze drony
Bez wątpienia najwięcej zainteresowania fachowców budzą przysłane do Polski po raz pierwszy uzbrojone bezzałogowce MQ-9 Reaper nowej generacji. Przywiezione w stanie złożonym na pokładzie gigantycznego transportowca An-124 Rusłan od połowy maja stacjonują w pomorskiej bazie w Mirosławcu, kilka lat temu przemianowanej z lotniczej na bazę bezzałogowych statków powietrznych.
Nazwę zmieniono, kiedy Polska miała w planach zakup kilku klas systemów dronów różnej wielkości i przeznaczenia, od małych taktycznych do służących głównie dalekiemu rozpoznaniu, a nawet uzbrojonych w precyzyjne bomby i kierowane pociski rakietowe. Te największe drony, wymagające normalnego lotniska, miały stacjonować właśnie w Mirosławcu, niegdyś bazie lotniczych eskadr bombowych. Podczas gdy plany zakupu dużych dronów pozostały planami, do Mirosławca skierowano stosunkowo niewielkie rozpoznawcze orbitery kupione już prawie dekadę temu z Izraela.
Amerykańskie reapery to w bazie absolutna rewolucja, ale też misja owiana tajemnicą. Siły Powietrzne USA wydały w maju zaledwie kilkuzdaniowy komunikat, informując o wysłaniu dronów do Polski w celu prowadzenia działań rozpoznawczych. Pokazane na zdjęciach maszyny nie noszą jednak oznaczeń wojskowych, a cywilne znaki rejestracyjne, które – co można sprawdzić – należą do ich producenta, firmy General Atomics.
Wojsko Polskie odmawia wypowiedzi o szczegółach wykonywanych zadań, odsyła do Amerykanów, którzy też milczą. Nieoficjalnie wiadomo jednak, że reapery będą brać udział w największym polskim przedsięwzięciu w ramach Saber Strike – pokazie ogniowym na poligonie w Orzyszu. Tam zapewniać mają stały obraz sytuacji taktycznej.
Czy przekonają tym samym decydentów, że taka zdolność jest niezbędna polskim żołnierzom? O potrzebach świadczy wpisanie tej klasy dronów do wieloletniego planu zakupów dla wojska. Niestety, plan okazuje się zbyt kosztowny i trudny w egzekucji, a reapery to sprzęt bardzo drogi.
Czytaj także: Co zostało ze strategii zmian w polskiej armii
Rakiety w walce o kontrakt
Jeśli ćwiczenia Saber Strike mają pomóc w sprzedaży do Polski jakichś konkretnych systemów uzbrojenia, to wydaje się, że najbardziej użyteczne mogą być w dziedzinie artylerii rakietowej. Wyrzutnie Himars również nie są częstymi gośćmi na polskich poligonach, a na Saber Strike przyjechało ich do tej pory najwięcej. 12 wyrzutni wspierać ma pokazową operację odparcia wrogiego natarcia w Orzyszu.
Himarsy to jedna z opcji rozważanych przez MON we wlokącym się zamówieniu nowego typu uzbrojenia – wyrzutni rakietowych dalekiego zasięgu Homar. W zeszłym roku wiele wskazywało, że to właśnie Amerykanie będą dostawcami technologii rakietowych dla PGZ, która ma dostarczyć system Homar wojsku. Ale wskutek niespełnienia polskich wymagań dotyczących transferu zdolności przemysłowych do kontraktu nie doszło, a obecnie MON na nowo rozważa konkurencyjne oferty – z Izraela, Turcji, Korei Południowej, a podobno także Brazylii.
Nic więc dziwnego, że Amerykanie, bardzo dbający o promocję własnego przemysłu poprzez własne wojsko, robią, co mogą, by pokazać, że to jednak ich system jest najlepszy w działaniu. Mają po temu też wojskowe uzasadnienie – braki w artylerii rakietowej były od dawna wskazywane przez amerykańskich dowódców w Europie jako pięta achillesowa przy potencjalnym konflikcie z Rosją. Dlatego w Saber Strike, którego głównym zadaniem jest ćwiczenie operacji połączonej w obronie państw bałtyckich, siła ognia zapewniana przez wyrzutnie rakiet jest nieodzowna – i zostanie zademonstrowana.
Czy obserwujący pokaz ważni goście zmienią zdanie i odpuszczą wymogi przemysłowe dla uzyskania przewagi na polu walki – tego nie wiadomo. Amerykanie muszą respektować warunki eksportu uzbrojenia narzucone im przez własny rząd, Polska ma zaś pełne prawo wyboru takiej oferty, jaka da większy zysk przemysłowi. MON po raz kolejny zapowiada, że decyzję podejmie do końca roku.
Śmigłowce jednak ważne
Już wiadomo, że decyzji nie będzie, jeśli chodzi o śmigłowce, bo resort odsunął szeroką modernizację floty na przyszłą dekadę. Ale Amerykanie pokazują, że inwestycja we wsparcie ogniowe wojsk lądowych i ich szybką mobilność nie ma „dziesięciorzędnego znaczenia”, jak kiedyś przekonywał polski wiceminister obrony. Symulowane odparcie ataku mają bowiem w Orzyszu wspierać śmigłowce bojowe – i polskie Mi-24, i amerykańskie apacze – a na czas Saber Strike Powidz i Inowrocław stały się de facto amerykańskimi bazami śmigłowcowymi.
12. Brygada Lotnictwa Bojowego US Army prowadzi działania przy użyciu ciężkich transportowych chinooków, mniejszych i wielozadaniowych black hawków oraz wspomnianych bojowych apaczy. Ta śmigłowcowa rodzina wzajemnie się uzupełnia i pozwala na elastyczność. Co ciekawe, black hawki służą też w czasie Saber Strike polskim żołnierzom. Część szwadronu 25. Brygady Kawalerii Powietrznej dostarczyły na miejsce desantu pod Chełmnem właśnie amerykańskie maszyny.
Black hawki to za sprawą obietnic Antoniego Macierewicza legenda polskich nieudanych zakupów zbrojeniowych. Wojsko dało się przy tym ostatnio wyprzedzić policji, która – bez przetargu – kupiła dwie takie maszyny. I wygląda na to, że jeszcze długo pozostanie ich jedynym użytkownikiem. O planach zakupu apaczy czy jakichkolwiek innych śmigłowców bojowych też trzeba będzie na dłuższy czas zapomnieć. MON ogłosił bowiem, że przymierzy się do tego po 2022 r., a na razie chce zmodernizować Mi-24 i uzbroić je w nowe rakiety przeciwpancerne.
Dlatego amerykańskie firmy, przy wsparciu US Army, pokażą działanie śmigłowców wyposażonych w pociski Hellfire. Kłopot w tym, że pocisk z USA to konkurencja dla rozpowszechnionego w Wojsku Polskim, produkowanego w zakładach Mesko na izraelskiej licencji pocisku Spike, który również może być odpalany ze śmigłowców. Rywalizacja koncepcji Apacz-Hellfire z wizją Mi-24 wyposażonego w Spike będzie na pewno jedną z najbardziej emocjonujących spraw w najbliższych latach w polskich zbrojeniach.
Patrioty się okopują
Saber Strike to też szansa na pokazanie tego, co z amerykańskiego arsenału ma trafić do Polski. Na poligonie drawskim zadomowiła się bateria patriotów. Częściowo na kołach, częściowo na pokładzie C-17 Globemaster III pokonała dystans 1,3 tys. km z niemieckiego Baumholder, głównej bazy niewielkich amerykańskich sił obrony antyrakietowej w Europie. Bez rozgłosu Amerykanie ćwiczą ich dostosowanie do warunków polowych, identyfikują potencjalne luki we własnej logistyce i potrzeby wynikające z działania w Polsce, ale również zapoznają ze sprzętem polskich żołnierzy i oficerów.
Co prawda Patriot obecnej generacji różni się nieco od wersji zamówionej przez Polskę, ale ogólne zasady działania baterii są takie same – zwłaszcza że w pierwszej fazie systemu „Wisła” do Polski trafią niemal identyczne sektorowe radary Raytheona, a na wyrzutni będą ulepszone pociski PAC-3, które przyjechały z Niemiec na ćwiczenia.
Co ciekawe, amerykańską baterię odwiedzają głównie wojskowi z polskich wojsk lądowych, a nie sił powietrznych, które do tej pory odpowiadają za system naziemnej rakietowej obrony powietrznej. Może to być sygnałem, że nie tylko sprzętowo, ale systemowo chcemy się upodobnić do Amerykanów. Patrioty obsługuje bowiem US Army, czyli wojska lądowe.
Niezależnie od tego, kto w przyszłości będzie naciskał przysłowiowy guzik, z pewnością jest przekonywany, że wybór Patriota był trafny, ale do pełni wymaganych zdolności potrzeba kontraktu na drugą fazę „Wisły” – czyli kolejnych sześciu baterii patriotów, tym razem z lepszymi radarami. I jeśli wierzyć zapewnieniom MON, to też polski priorytet zakupowy, którego koszty wymuszają redukcję i odsunięcie na przyszłość innych programów modernizacji wojska.
Rosomaki błyszczą
Czy na tle ogólnej mizerii jest coś, na co Amerykanie patrzą z zazdrością w czasie Saber Strike? Niezmiennie to nasze rosomaki. Decyzja o zakupie nowoczesnych kołowych transporterów opancerzonych, wyposażonych w działko i uzupełnionych o wersję z dużego kalibru moździerzem, była jedną z najlepszych w czasie ostatnich dwóch dekad. Amerykańskie strykery, czyli wozy ich zmotoryzowanej piechoty, są starsze, gorzej wyposażone i uzbrojone. Dopiero w tej chwili są naprędce modernizowane poprzez dołożenie automatycznego działka (a swoją drogą tempo tej modernizacji budzi podziw). Można jednak śmiało powiedzieć, że w tej dziedzinie wyprzedziliśmy USA.
Drugi system, którego mogą Polsce pozazdrościć, nie wszedł jeszcze do służby, ale został zamówiony. Mowa o Popradzie – wyrzutni rakiet przeciwlotniczych Grom/Piorun na terenowym samochodzie opancerzonym. Amerykanie takiego rozwiązania nie mają, a zderzeniu z realnym zagrożeniem w postaci rosyjskich samolotów, śmigłowców i dronów wyciągnęli z magazynów nieco archaiczne avengery – pociski Stinger na samochodach Humvee.
To jednak technologia z minionej epoki, podczas gdy nasz Poprad w docelowej postaci to sama nowoczesność. Tyle że ta docelowa postać i odpowiednia liczba systemów w służbie to kwestia przyszłej dekady, kiedy Amerykanie mogą już mieć prototypowe systemy tego typu oparte na laserach.
Niewidoczne wsparcie
Kto wie jednak, czy najważniejszym wsparciem, jaki Polacy zapewniają ćwiczeniom Saber Strike – i największą wartością dla Amerykanów – nie jest to, czego na pierwszy rzut oka nie widać. Chodzi o przygotowanie wejścia wojsk amerykańskich, ich przemieszczenia i pobytu w Polsce. To kluczowa zdolność, za którą odpowiadają zarówno amerykańskie, jak i (przede wszystkim) polskie jednostki logistyczne, inżynieryjne i kwatermistrzowskie.
Ich żołnierze nie jeżdżą wozami bojowymi, nie strzelają na poligonach, nie pokazują nowych rakiet i wyrzutni, nie udzielają wywiadów w mediach, ale bez nich pododdziały bojowe nie przejechałyby ani kilometra, nie przeprawiły przez rzekę, nie zjadły ciepłego posiłku i nie zanocowały bezpiecznie pod namiotem. Ten wojskowy drugi i trzeci plan jest kluczowy dla prowadzenia operacji bojowej, a ćwiczenie wsparcia jest równie ważne co symulowanie odparcia ataku.
Wojsko Polskie nie chwali się, ile wysiłku włożyło w pomoc i zabezpieczenie amerykańskich ćwiczeń, wszak są to ćwiczenia obrony również naszego kraju. Patrząc na kolumny pojazdów wojskowych na drogach, latające nad głową samoloty i hałas wystrzałów dobiegający z poligonów, warto mieć świadomość, że wszystko to dzieje się przy udziale naszych żołnierzy.