Krótki to był zryw, za to wykonany z przytupem. Przez jakiś tydzień Polska była na ustach wszystkich zajmujących się obronnością w Europie – i nie bez powodu. Przeniesienie do Polski lub ustanowienie nowej stałej bazy USA w naszym kraju byłoby wydarzeniem historycznej rangi. Tak też starały się to przedstawiać ośrodki rządowe i sprzyjające im media – wstawanie z kolan osiągnąć miało pułap najwyższy: jakościowej zmiany statusu bezpieczeństwa. I trzeba uczciwie przyznać, że gdyby polska inicjatywa okazała się skuteczna, tak by mogło być. Tyle że w najbliższym czasie nic z tego, stałej bazy USA nie będzie i nie ma o niej rozmów.
Kay Hutchinson: stałej bazy nie ma na stole
Przyznała to otwarcie amerykańska ambasador przy NATO, nominowana już przez Donalda Trumpa, a więc poza podejrzeniami o chęć politycznej manipulacji (gdyby w ogóle ktoś miał zamiar wobec jakiegokolwiek dyplomaty USA takie podejrzenia wysuwać). Na pytanie jednego z polskich dziennikarzy obecnych na spotkaniu ministrów obrony Sojuszu – Wojciecha Cegielskiego z Polskiego Radia – ambasador Kay Hutchinson odpowiedziała: „Sądzę, że żadne działania w tej sprawie ze strony USA nie zostały podjęte. Polska jest wspaniałym sojusznikiem i silnym członkiem naszego natowskiego Sojuszu, ale w tej chwili nie ma planów żadnej nowej bazy w Polsce. Oczywiście, jeśli Kongres poprosi o analizę i to zatwierdzi, taka analiza zostanie sporządzona, ale tu trzeba uwzględniać wiele czynników. Na przykład – jakie są nasze zobowiązania traktatowe. Nasi wojskowi na pewno chcieliby więcej oddziałów na stałe czy rotacyjnych, ale musielibyśmy brać pod uwagę wiele różnych czynników – gdyby to kiedykolwiek było na stole, a w tej chwili nie jest”.
Ponieważ Cegielski wspominał o akcie stanowiącym NATO-Rosja z 1997 r. jako potencjalnym ograniczeniu dla decyzji o umieszczeniu bazy w Polsce, można domniemywać, że właśnie ten dokument miała na myśli amerykańska ambasador, gdy mówiła o zobowiązaniach traktatowych. Ale możliwe, że chodziło jej o całość zobowiązań sojuszniczych USA, obejmujących przecież nie tylko NATO. Z naszej perspektywy ten Sojusz jest najważniejszy i jedyny, dla Ameryki jest zapewne najważniejszy – ale nie jedyny, a sytuacja we Azji Wschodniej nadal wymusza na USA obecność wojskową u sojuszników, wielkiej skali ćwiczenia morskie i lotnicze oraz stałą gotowość do odparcia ataku. W Europie mimo wszystko jest spokojniej.
Czytaj także: Były dowódca US Army przeciwny amerykańskiej bazie w Polskie
Deal z Trumpem przeszedłby do historii. Gdyby się udał
Warto zwrócić uwagę też na inne słowa pani ambasador: że żadne działania ze strony Ameryki nie zostały w tej sprawie podjęte. To zdaje się przeczyć narracji polskiego rządu, jakoby sprawa była omawiana i to na wysokim szczeblu politycznym. Ambasador Hutchinson wręcz dementuje sugestię jakichkolwiek negocjacji, używając sformułowania, iż kwestia nie leży obecnie na stole. Polska propozycja stałej bazy z dofinansowaniem 2 mld dol. jest więc tylko naszą ofertą, na razie niepodjętą. Co nie znaczy, że nieistotną.
Upublicznienie treści naszej propozycji pokazało bowiem, że Polska jest w stanie zrobić wiele, by wykorzystać dla własnych interesów bezpieczeństwa to, co oceniła jako korzystny klimat. Prezydenta USA niezbyt przywiązanego do tradycyjnej dyplomacji, łamiącego konwenanse, jednocześnie szukającego sympatii w Europie i znajdującego ją w Polsce. Gotowego komplementować Polaków i w publicznym przemówieniu w Warszawie, i na konferencji z niemiecką kanclerz. Patrzącego z zadowoleniem na idące w miliardy inwestycje zbrojeniowe w amerykański sprzęt. Dlaczego więc nie pójść krok dalej i nie ubić z Trumpem historycznego „dealu”? Gdyby akcja się udała, wdzięczność pokoleń i miejsce w podręcznikach historii byłyby gwarantowane.
Polska grała powyżej swojej wagi. To się nie mogło udać
Z drugiej strony polskie podejście pokazało, że gdy w grę wchodzą nasze własne interesy, nie jesteśmy skłonni przejmować się opinią innych, choćby byli to ważni sojusznicy w NATO. Wspieramy się głosem mniejszych i oczywiście bezpośrednio zainteresowanych państw bałtyckich, ale już nie konsultujemy inicjatywy z zachodnioeuropejskimi potęgami. To gra – jak się to mówi w dyplomacji – powyżej swojej wagi, czasem przynosząca zaskakująco korzystne efekty. Lecz nie tym razem.
Mało tego, okazało się, że strategiczną inicjatywę, w której w grze był status bezpieczeństwa Polski, podjęło w zasadzie samo Ministerstwo Obrony, bez konsultacji i wsparcia ze strony prezydenta i dyplomacji. Oczywiście był to w pewnej mierze rezultat personalnego sporu ówczesnego ministra z prezydentem i niechęci między MON a MSZ, ale czy wobec tego w ogóle należało wychodzić z taką propozycją? Obserwujący rozwój sytuacji profesjonalni dyplomaci już w momencie upublicznienia polskiej oferty nie mieli wątpliwości, że to się nie mogło udać, nawet jeśli w ostatnich dniach dla ratowania twarzy całego kraju wszyscy oficjalnie wspierają szarżę MON. Nauczka na przyszłość? Mieć strategię, mieć plan, zebrać wszystkie siły i działać cicho a skutecznie. Motto sił specjalnych pasuje jak ulał.
Czytaj także: Planujemy kupić dla armii to, co planowaliśmy w... 2001 r.
Najważniejszy cel: wzmocnienie NATO
Fiasko obecnej próby nie oznacza rzecz jasna, że perspektywa stałego bazowania wojsk USA w regionie jest na zawsze spalona. Wiele zależy jednak od rozwoju sytuacji bezpieczeństwa. W skrócie od tego, czy Rosja odpuści, czy będzie nadal prowokować. Dalej jest kwestia dostosowania NATO w Europie do tych wyzwań – czy Sojusz będzie stać na podniesienie gotowości do takiego poziomu, że stała wysunięta obecność Amerykanów nie będzie koniecznością? Najważniejszym czynnikiem będzie wynik debaty o przyszłości i roli wojsk USA w samych Stanach Zjednoczonych. Przy obecnej niestabilności trudno cokolwiek przesądzać, bo pojutrze może się okazać, że temat bazy jednak jest w grze. Ograniczone zasoby sił lądowych USA nie wskazują, by powrót do niego był możliwy przed 2022 r., gdy ma się zakończyć przyspieszony proces odzyskiwania gotowości – a zacząć wielka modernizacja.
Jeśli jest jakaś zaleta amerykańskiej odmowy, na krótką metę będzie nią rozładowanie złej atmosfery wokół Polski i po części także USA. Już padały oskarżenia, że Warszawa usiłuje załatwić coś z Waszyngtonem za plecami NATO i Europy. To, że się nie udało, raczej pozycji Polski nie osłabi, bo wszyscy realistycznie patrzący na sytuację zdawali sobie sprawę, że będzie trudno. Ale przynajmniej nie ma dowodu na istnienie lepszych i gorszych sojuszników USA. Polska tymczasem powinna zmienić retorykę i zamiast o bazach Amerykanów mówić więcej o obecności sojuszniczej, raczej rotacyjnej niż trwałej, wspierać ją – jak teraz w czasie ćwiczeń Saber Strike – i pracować nad tym, by NATO wzmocniło się jako takie, a wtedy zabiegi o specjalny status u najsilniejszego sojusznika staną się mniej potrzebne.
Czytaj także: NATO w kryzysie zaufania. Ratuj się, kto może?