Dla socjologa polityki oraz komentatora, który interesuje się tym, jak konflikty społeczne o redystrybucję dochodu narodowego przekładają się na interakcję rządu i podmiotów, które chcą od rządu coś uzyskać dla siebie, przyczyny i przebieg spektakularnego protestu grupki rodziców dzieci niepełnosprawnych i samych dzieci były zjawiskiem fascynującym. Jeśli umieścić ten protest w ciągu wydarzeń przyszłych i spodziewanych, to odsłania on pisowskie arcana imperii (tajemnice rządzenia), by użyć genialnego sformułowania Tacyta.
PiS prowadził kampanię wyborczą i zaczął rządzić, kierując do odbiorców dwa przesłania. Po pierwsze, że jest „wrażliwy społecznie”; po drugie, że jeśli narastające i uzasadnione potrzeby grup społecznych nie były zaspokajane, to dlatego, że poprzednicy kradli. Damy radę, wszystko można, wystarczy nie kraść. Społeczny imposybilizm, by użyć jednego z ulubionych sformułowań Jarosława Kaczyńskiego, został połączony związkiem skutkowo-przyczynowym z domniemanymi patologiami, aferami i złodziejstwem.
Zrealizowany program 500+ uwiarygodnił „dobrą zmianę”. Proszę bardzo, daliśmy dodatki rodzinne, ponad 20 mld w skali roku, a budżet się nie zawalił. Dlaczego? Dlatego, że nie kradniemy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że do beneficjów natychmiast ustawiła się długa kolejka. Pierwsi w niej byli lekarze rezydenci, którzy mieli uzasadnione roszczenia płacowe, aby zaś je społecznie zalegitymizować, owinęli je woalem postulatu skokowego wzrostu nakładów na ochronę zdrowia. Wszyscy wiedzą, że bez wzrostu tych nakładów system ochrony zdrowia się zawali, choć drugą stroną medalu, o której rezydenci w swoim interesie milczeli, jest to, że bez jego głębokiej reformy, która musiałaby uderzyć w interesy tzw. interesariuszy, czyli przede wszystkim lekarzy, każde pieniądze wepchnięte do systemu zostaną skonsumowane przez czarną dziurę.