Gen. Hodges to przyjaciel Polski i człowiek, którego osobiste zasługi dla naszego bezpieczeństwa są niepodważalne. To w czasie jego kadencji jako dowódcy sił lądowych USA w Europie – znacznie zredukowanych w poprzedzającej dekadzie – Rosja zdecydowała się zaatakować, a on musiał opracować sposób reakcji. Jak często powtarzał, musiał sprawić, by 30 tys. wojska, jakie miał do dyspozycji, wyglądało jak 300 tys. Sam dwoił się i troił, własną obecnością w krajach wschodniej flanki NATO rekompensując niedostatki sił wojskowych i walcząc na Kapitolu o uzupełnienie brakujących zdolności poprzez zwiększenie funduszy na obecność USA w Europie.
W zeszłym roku z rąk prezydenta Andrzeja Dudy w dniu Święta Wojska Polskiego otrzymał Order Zasługi RP. Obdarzony niezwykłymi zdolnościami perswazji i urokiem osobistym, często dramatyczne pytania obracał w żart. Kiedyś zapytany, co zrobi, kiedy Rosjanie spełnią groźbę zajęcia Rygi w dwa dni, odparł: „No cóż, ja z Wiesbaden dotarłem tu w dwie godziny”. Ale teraz Frederick „Ben” Hodges raczej nie żartuje.
Czytaj też: Dwa miliardy za dywizję. Polska oferta dla USA jest sensacją w NATO
Najważniejsza jest jedność NATO
Generał powtarzał to od początku i jest konsekwentny – ważniejsza od liczebności wojsk i ich konkretnej lokalizacji jest polityczna i oparta na wspólnocie wartości jedność Sojuszu. To ona, jego zdaniem, może zagwarantować, że gdy przyjdzie do politycznej decyzji o zastosowaniu art. 5. w celu kolektywnej obrony, nikt się nie zawaha. Dlatego jakiekolwiek pomysły czy inicjatywy dzielące sojuszników są z definicji szkodliwe, nawet jeśli któremuś z nich chwilowo wydają się bardzo korzystne.
Takiej argumentacji używa więc Hodges w krytycznym artykule opublikowanym przez Politico, w którym – rozumiejąc racje Polaków – przekonuje, iż lokowanie w Polsce stałej bazy wojsk USA to szkodliwy pomysł.
Hodges widzi najcenniejszą wartość w tym, że NATO w poczuciu zagrożenia ze wschodu bardzo szybko, jak na standardy Sojuszu, wypracowało i wdrożyło koncepcję wielonarodowych rotacyjnych grup batalionowych wysłanych do Estonii, na Łotwę, Litwę i do Polski. Generał zwraca uwagę, że są w nich kraje południa Europy – Włochy, Hiszpania czy Chorwacja. Szczególnie zaś podkreśla wagę decyzji Niemiec o wzięciu odpowiedzialności za jedną z takich grup (na Litwie). Przypomina, o czym niewielu pamięta, że Niemcy zgłosiły się jako pierwsze i jako pierwsze były gotowe do misji, co jego zdaniem jest niezwykle silnym sygnałem wysłanym Kremlowi – i zrozumianym.
Czytaj także: Amerykańscy żołnierze w polskich bazach wojskowych
Ukraina i Gruzja? Czemu nie
Jednak według generała Rosja wykorzystałaby budowę stałej bazy w Polsce do nakręcania przekazu o „otoczeniu przez NATO” i podsycania atmosfery wrogości. Hodges deklaruje, że sam nie uważa, by taka baza była pogwałceniem Aktu Stanowiącego NATO-Rosja, gdyż Moskwa sama go podeptała, ale zwraca uwagę na to, że nie można przechodzić do porządku nad obawami i fobiami Rosjan, zwłaszcza w obecnej atmosferze.
Pod względem wojskowym, twierdzi Hodges, stała baza nie przyniosłaby spodziewanych korzyści, a rotacyjne przerzucanie wojsk ma swoje zalety. Ćwiczy bowiem operację, która i tak musiałaby nastąpić w chwili kryzysu i ataku, gdyż nawet siły wielkości dywizji nie powstrzymałyby rosyjskiej agresji na pełną skalę. Generał zwraca też uwagę na fakt, że po prostu USA nie dysponują obecnie żadną „wolną” brygadą, nie mówiąc o dywizji, którą można by do Europy wysłać. Decyzja taka niemal na pewno wywołałaby też protesty tam, gdzie żołnierze stacjonują – w Kansas, Teksasie czy Kolorado.
Ale Hodges nie byłby sobą, gdyby w swojej argumentacji nie wysunął propozycji nowej, dla wielu szokującej. „Są inne sposoby odstraszania Rosji niż budowa stałych baz, np. przez rozszerzanie obecności rotacyjnej na wszystkie kraje wschodniej flanki – od Estonii do Bułgarii, a nawet na Ukrainę i Gruzję” – napisał, mając świadomość, jak bardzo rozsierdzi tym Rosjan.
Chodzi oczywiście o propozycję wysłania sił NATO na Ukrainę i do Gruzji, kraje mające luźniejszy bądź ściślejszy status kandydatów, ale przecież niebędących członkami Sojuszu i niechronionych przez parasol art. 5. Hodges musi sobie zdawać sprawę, że taki pomysł byłby dla NATO jeszcze bardziej dzielący niż polska oferta goszczenia na stałe bazy sił USA.
Głos byłego generała
Opinia generała Hodgesa bez wątpienia liczy się w dyskusji o kształcie i lokalizacji przyszłych sił USA w Europie. Również dlatego, że po zdjęciu munduru generał związał się z wpływowym think tankiem CEPA. A z racji doświadczenia jego głos uznawany jest za punkt odniesienia w kwestiach NATO – Rosja. Dlatego krytyka pomysłu bazy w Polsce powinna być przez polskich decydentów wzięta pod uwagę, o ile w ogóle treść jego artykułu nie świadczy o dezaktualizacji całego pomysłu i fiasku polskiej propozycji.
Na tym tle z jeszcze większą uwagą należy jednak widzieć propozycję wysłania rotacyjnych wojsk na Ukrainę i do Gruzji. Świadczy ona o amerykańskiej woli wciągania obu krajów w orbitę NATO, niezależnie od potencjalnego sprzeciwu w krajach członkowskich oraz gwarantowanej wściekłości u Rosjan. Hodges – jak każdy wysokiej rangi generał – był politykiem już w mundurze, a po jego zdjęciu czuje się o wiele bardziej swobodny w kreowaniu lub promowaniu politycznych pomysłów i rozwiązań.
Skoro pisze o rotacyjnych siłach jeszcze bliżej Rosji i to na obszarach uznawanych przez Moskwę jako jej strefa wpływów, to jego krytyka stałego bazowania wojsk w Polsce staje się mniej wiarygodna.