Nie wiem, czy „kolano prezesa” będzie tematem „Ucha prezesa”, ale powinno, bo to jest przykład, jak groteskowe staje się polskie państwo. Dość banalna – jeśli wierzyć oficjalnym zapewnieniom – przypadłość starszego pana prawie unieruchomiła polską politykę, a zarząd kraju przeniósł się do szpitalnej izolatki. Nie zamierzam podrzucać fachowcom pomysłów scenariuszowych, ale aż by się prosiło pokazać tę niekończącą się pielgrzymkę dygnitarzy do nogi prezesa, z uniżonymi życzeniami, dowcipnymi upominkami, a przede wszystkim z donosami na nielojalnych towarzyszy. Jeśli Joachim Brudziński, osoba zapewne nr 2 w partii, uznał za stosowne publicznie, przed kamerami, pogrozić samozwańczym „delfinom”, liczącym na niedyspozycję szefa, to już jesteśmy w kremlowskich klimatach późnego breżniewizmu.
To byłoby nawet śmieszne, gdyby nie odbywający się w tym samym czasie sejmowy protest rodzin osób niepełnosprawnych. Po początkowych chaotycznych ruchach system wszedł w tryb niedecyzyjności, przeczekiwania, stuporu, skupiając się głównie na coraz bardziej dokuczliwych dla protestujących szykanach. W tej sytuacji kontynuowanie trwającej 40 dni okupacji sejmowego korytarza rzeczywiście już traciło sens. Władza zapewne sądzi, że przetrzymała, złamała protest, ale to sukces – przepraszam za dosłowność – wyjątkowo kulawy. Mała grupka, ledwie 9 osób, uzyskała i tak więcej, niż można było oczekiwać: nie chodzi nawet o skromny dodatek finansowy do renty socjalnej, ale nagłośnienie, a właściwie wykrzyczenie dramatu setek tysięcy niepełnosprawnych, do tej pory wegetujących na obrzeżach społeczeństwa. Wreszcie stali się widoczni, zyskali podziw, sympatię i – może na dłużej – sojuszników. Obnażyli też arogancję, niekiedy zwykłe chamstwo i zapiekłą małostkowość „ludowej władzy”.