Ale propagandowy przekaz płynie, jak płynął, pieniądze na podwyżki dla kierownictwa się znalazły, a prezes Jacek Kurski ma się dobrze jak nigdy.
Gdy prezes ogłaszał odbudowę siły i prestiżu TVP, inny spec PiS od mediów, czyli szef Rady Mediów Narodowych Krzysztof Czabański, położył palec na dzwonku alarmowym. Ogłaszając, że od przyszłego roku abonament zastąpi dotacja budżetowa, która mogłaby wynieść nawet 2 mld zł, przyznał poniekąd, że bez wsparcia z budżetu państwa TVP nie utrzyma się długo na powierzchni.
Wystarczy spojrzeć w sprawozdanie finansowe publicznej telewizji za ostatni rok, które jeszcze przed zatwierdzeniem przez radę nadzorczą nadawcy ujawnił Juliusz Braun, opozycyjny członek RMN. Wynika z niego, że TVP pod rządami Kurskiego brnie w coraz większe tarapaty – widownia spada, realne przychody również. Co prawda wynik telewizji za 2017 r. był dodatni – choć wyniósł zaledwie 500 tys. zł – to nie udałoby się go osiągnąć bez dodatkowych zastrzyków gotówki od państwa.
To blisko 900 mln zł tzw. rekompensaty za osoby zwolnione z płacenia abonamentu w latach 2010–17 plus 800 mln zł kredytu udzielonego na pięć lat z Funduszu Reprywatyzacji, który TVP zacznie spłacać w przyszłym roku. Ale przy rosnących wydatkach (w ubiegłym roku wyniosły 1,8 mld zł, w tym – ponad 2 mld zł), spadających przychodach z reklam (niespełna 800 mln zł, czyli najmniej w najnowszej historii TVP) i abonamentu (355 mln w 2017 r. przy 365 mln rok wcześniej), takie doraźne kroplówki nie postawią pacjenta na nogi. Już dziś kierowany przez Kurskiego zarząd TVP szacuje, że obecny rok zamknie stumilionową stratą.
Gorzej, że o porządnym prowadzeniu się pacjent ani myśli. Mimo kłopotów ubiegły rok stał pod znakiem podwyżek – głównie dla ludzi Kurskiego. Dyrektorzy i ich zastępcy, których liczba wzrosła o czterech, zarobili w 2017 r. średnio o 1,2 tys. zł więcej. Ich pensje sięgają już średnio 20 tys. zł. Powodów do narzekań nie ma też dziewiątka doradców zarządu (o dwóch więcej niż w 2016 r.), którzy zarabiają po ponad 20 tys. zł miesięcznie, średnio o 970 zł więcej niż dwa lata temu. Jak na tym tle wypada zarząd, czyli Jacek Kurski i Maciej Stanecki? Nie wiadomo, bo od kiedy w lipcu ubiegłego roku przeszli na kontrakty menedżerskie, ich zarobki przestały być ujawniane. Wcześniej zarabiali powyżej 25 tys. zł. Trudno podejrzewać, by dziś utrzymywały się na tym samym poziomie.
Wiadomo za to, że na ich tle zarobki tzw. pracowników emisji wypadają więcej niż blado. Średnio to niewiele ponad 5 tys. zł, przy śladowej skali podwyżek – 42 zł – nie wystarczy nawet na opłacenie abonamentu RTV za dwa miesiące. Ale to przecież nie na nich spoczywa ciężar prorządowego przekazu propagandowego, który zapewnił Kurskiemu sporo punktów u prezesa z Nowogrodzkiej.
Ale by ów przekaz nie był zagrożony, nie wystarczą podwyżki dla jego twórców. PiS musi coś wymyślić, by tracąca widzów i przychody TVP nie zatonęła. Czy to będzie manewr z jej przejściem na pełne utrzymanie państwa, jak ogłosił Czabański? Takie rozwiązanie dla PiS byłoby idealne, bo zdejmuje z głowy problem łatania finansowych dziur nie tylko w telewizji, ale również w publicznym radiu. Tyle że trudne do przeprowadzenia, bo wymagające zgody Komisji Europejskiej. Bardziej prawdopodobne jest, że Ministerstwo Kultury, które pracuje nad różnymi rozwiązaniami dla rządowych mediów, wymyśli coś pośredniego. Jakąś kolejną rekompensatę, pożyczkę czy opłatę – słowem coś, co pozwoli ominąć brukselską rafę i nie wywoła gniewu suwerena. Kłopoty TVP są autentycznym sukcesem Kurskiego. Bałagan, który wprowadził, zapewnił mu nieusuwalność. Nikt się nie pali, by wejść do stajni Augiasza na Woronicza i ją posprzątać. Z drugiej strony kłopoty telewizji nie są już jego problemem – przecież to nie on obiecywał, że zmieni system finansowania mediów publicznych na bardziej skuteczny. Zatem prezesowi nie pozostaje nic, tylko wydawać.