Tylko tchórzostwem rządzących można wytłumaczyć zakaz wstępu na teren parlamentu dla dziennikarzy, ekspertów oraz gości posłów opozycji. Od dwóch tygodni do Sejmu wejść mogą wyłącznie dziennikarze posiadający stałe przepustki. Pozostali – w tym korespondenci zagraniczni, którzy dotychczas korzystali z jednorazowych kart wstępu – odbijają się od metalowych bramek przy biurze przepustek, straży marszałkowskiej i policji. To rażące ograniczenie wolności prasy i prawa do pozyskiwania informacji; kolejny przejaw autorytarnych ciągot władzy oraz trącącej perwersją obsesji dzielenia poszczególnych środowisk na lepszy i gorszy sort.
Zakaz wstępu skutkiem protestu rodziców osób niepełnosprawnych
Jednorazowe przepustki marszałek Sejmu Marek Kuchciński cofnął w reakcji na protest rodziców osób niepełnosprawnych i ich dzieci. Chodziło o to, aby przypadkiem do protestujących nie dołączyły kolejne osoby – w tym zaangażowani społecznie dziennikarze. Liczono, że sprawa rozejdzie się po kościach, zainteresowanie mediów tematem zmaleje, a protestujący w końcu się złamią i zadowolą wypłatą świadczeń w cewnikach i pampersach. Tak się jednak nie stało, więc zakaz, który miał obowiązywać do czasu majowego posiedzenia Sejmu, utrzymano. We wtorek Sejm ruszył, a część dziennikarzy odbiła się od metalowych barierek. Wejść nie udało się również ekspertom zaproszonym przez posłów opozycji oraz przedstawicielom organizacji społecznych zainteresowanych pracami sejmowych komisji. Co ciekawe, bez większego trudu do Sejmu weszła np. zakonnica, która z rozbrajającą szczerością przyznała, że w biurze przepustek pokazała tylko dowód. Nie chciała jednak zdradzić, w jakim celu przyszła ani jak się nazywa. Poradziła za to modlitwę do Boga w intencji otrzymania akredytacji. Taki mamy klimat.
Czytaj także: Straż Marszałkowska stanie się służbą specjalną pod dowództwem PiS
PiS chce założyć mediom smycz
Cała ta sytuacja jest podobna do tej z przełomu 2016 i 2017 roku, kiedy również ograniczono wejście do Sejmu, ponieważ trwał protest polityków PO i Nowoczesnej. I wtedy chodziło o wolność mediów. To z powodu kartki „Wolne media w Sejmie”, z którą poseł Michał Szczerba wszedł na mównicę, marszałek Kuchciński wykluczył go z obrad. Przypomnijmy: PiS próbował przepędzić dziennikarzy z głównego gmachu i zamknąć w przygotowanym na uboczu Sejmu centrum medialnym. W praktyce oznaczałoby to, że dziennikarze zdani byliby tylko na relacje polityków, którzy do centrum by się pofatygowali, zapewne z wyuczonym wcześniej partyjnym przekazem. Protesty i opór środowiska dziennikarskiego sprawiły, że partia Jarosława Kaczyńskiego wycofała się z tego pomysłu. Jednak chęć założenia mediom smyczy pozostała.
To już wyświechtany frazes, że rządzący traktują Sejm jak prywatny folwark, inaczej jednak trudno to nazwać. Parlament, w którym PiS zarówno w Sejmie, jak i w Senacie ma samodzielną większość, stał się atrapą, podtrzymującą złudzenie demokratycznego państwa prawa i trójpodziału władzy. W istocie posłowie PiS przyklepują tylko decyzje z Nowogrodzkiej. Posiedzenia Sejmu są więc zwoływane z rzadka, prawo uchwalane nocą, w ekspresowym tempie. A kiedy poseł Kaczyński ma ochotę w ciszy i spokoju zawiesić sobie tablicę poświęconą pamięci swojego brata i nie życzy sobie obecności dziennikarzy, bo ci go drażnią, marszałek Kuchciński zamyka przed nimi drzwi. I nawet stała przepustka tu nie pomoże.
Czytaj także: PiS szykuje nowy bicz na posłów
Wolność mediów, kolejny fundament do podkopania
Od ośmiu lat regularnie pojawiam się w Sejmie. Nie piszę tekstów zza biurka, muszę je „wychodzić”: porozmawiać z politykami poszczególnych opcji, zweryfikować informacje, skonfrontować opinie. Choć w moich artykułach nie brak publicystycznych wstawek, uważam, że ich wartością są właśnie części reporterskie: głosy bohaterów i opisy charakterystycznych scenek odsłaniających „polityczną kuchnię”. Marszałek Kuchciński zmusza mnie, abym materiał do moich tekstów zbierała teraz na ulicy – i to dosłownie, czyhając na Wiejskiej na wychodzących z terenu parlamentu polityków. W praktyce uniemożliwia mi pracę, bo w takich warunkach nie da się zbierać informacji.
Stałej przepustki nie posiadam. Aby ją zdobyć, oficjalnie, trzeba pojawić się w Sejmie w poprzedzającym roku co najmniej 52 razy. Mnie tych razy z przyczyn zdrowotnych zwyczajnie zabrakło, nie występowałam więc o nią. Zresztą za poprzednich rządów nigdy nie zdarzyło się, abym miała jakikolwiek problem z wejściem na teren parlamentu na jednorazowej karcie. Zwyczajnie szanowano moją pracę i nie utrudniano mi jej. Bo wolność prasy jest jednym z fundamentów demokratycznego państwa prawa. Władze PiS i ten fundament próbują podkopać. Najwyraźniej boją się, że nie są w stanie przypilnować własnych posłów. Znów któryś chlapnie coś niewygodnego w sprawie obniżek parlamentarnych wynagrodzeń, obrazi niepełnosprawnych albo w inny sposób obnaży zakłamanie obozu rządzącego. Lepiej, żeby suweren nie widział.
Mam za to nadzieję, że dostrzeże to Europa. PiS puszcza oko do Komisji Europejskiej, idzie na rzekome ustępstwa w sprawie reformy sądownictwa, a jednocześnie ogranicza wolność zgromadzeń (szykanowanie Obywateli RP) i wolność prasy. To nie są unijne standardy. To droga na Wschód.
Zobacz także: Pod Sejmem już nie wolno wywieszać biało-czerwonych flag?