Każdy chyba miał w życiu takie momenty, kiedy słuchając czegoś, czytając coś, patrząc na coś, myślał sobie w zachwyceniu: ach, jaka szkoda, że to nie ja skomponowałem, napisałem, namalowałem czy powiedziałem! Nie ma w tym cienia zazdrości. Tylko podziw, radość i uwielbienie. Odczułem je ostatnio, czytając w „Przeglądzie” wywiad Roberta Walenciaka z Marianem Pilotem.
Mówi Pilot: „Otóż jestem ja u siebie na Targówku w pubie Stokroć, popijam sobie w doborowym towarzystwie piwko... Leci telewizja, naraz pojawia się prezydent Trump. »Panowie – woła któryś z nas, piwnych – patrzcie, on ma kołtuna na głowie!«. Na co nasza pubowa załamuje ręce: »Panowie, czyście wy zwariowali? Tylko Polacy mają kołtuny! Tylko Polacy!«. Ona mnie oświeciła, natchnęła mnie ta kobieta! Wstrząsnęła mną. (...) PLICA POLONICA. Jest to zjawisko, które przyprawić może o zawrót głowy, zarówno realne, jak irrealne, metafizyczne. (...) W 1600 r. rektor Akademii Zamojskiej wystosował do Akademii Padewskiej, bratniej – bo to Padwa budowała Zamość – zapytanie, co to jest właściwie ten kołtun? No i nie doszli do niczego, prócz tego, że to jest polskie, wyłącznie polskie, arcypolskie: PLICA POLONICA. Tak nazwała nasz kołtun uczona Europa. Niech pan zauważy, że bodaj nie ma żadnego polskiego zjawiska czy produktu, który miałby tak dostojną łacińską nazwę. (...) I każdy Polak ma prawo do kołtuna. Jeśli nie realnego, to mentalnego”.
W pierwszej chwili chciałem nawet zaprotestować. Istnieje wszakże również polon (polonium) – pierwiastek chemiczny o liczbie atomowej 84, odkryty i wyodrębniony z rudy uranowej, którą nasza rodaczka Maria Skłodowska-Curie nosiła na własnym karku i wprawdzie dostała za to Nobla, ale i umarła przedwcześnie, bo się napromieniła.