Okres tużprzedmajówkowy i majówkowy przyniósł dwa istotne wydarzenia polityczne. Jedno należało do demokratycznej rutyny, drugie – do zdarzeń pozarutynowych. Pierwsze to podanie przez prezesa PiS nazwisk kandydatów na prezydentów największych miast. Ponieważ między partią rządzącą a prezydentem Dudą mamy stan umiarkowanego napięcia, to zaroiło się od komentarzy, że Jarosław Kaczyński specjalnie wybrał taki, a nie inny termin ogłoszenia samorządowych kandydatur, by „medialnie przykryć” aktywność Andrzeja Dudy na polu konstytucyjnym. Jako człek przyziemny, przyziemnie sądzę, że wybór terminu był spowodowany innymi względami. Wielka Majówka to Wielkie Grillowanie, przy karkówce i piwku toczy się Wielkie Gadanie – także o polityce. Jeśli rzucić okiem wstecz, to przed erupcjami rodzinno-towarzyskiej aktywności Polaków-wyborców wyznaczanej kalendarzem świąt obozy polityczne zawsze starają się cosik odpalić, aby ludność miała o czym gadać.
Wzmożenie konstytucyjne prezydenta Dudy przed Wielką Majówką i w jej trakcie było spodziewane. Rok temu pan prezydent zapowiedział chęć wystąpienia z wnioskiem o referendum w sprawie zmian konstytucji. W przemowie tegorocznej postawił kropkę nad i: ogłosił, że wystąpi z wnioskiem o przeprowadzenie referendum konsultacyjnego w dniach 10 i 11 listopada br.
Zaliczam to wydarzenie do kategorii pozarutynowych, bo – choć spodziewane – jest ono brzemienne w konsekwencje polityczne wykraczające poza horyzont intelektualny jego sprawcy. Ogłaszając rok temu zamiar referendum konstytucyjnego bez konsultacji i przy braku entuzjazmu PiS, Andrzej Duda i jego otoczenie nie przemyśleli do końca – jeśli w ogóle ją znali – koncepcji „momentu konstytucyjnego”, którą wyłożył w pomnikowym trzytomowych dziele „We, the people” wybitny konstytucjonalista amerykański Bruce Ackerman.