Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Referendum o konstytucji 10–11 listopada. Tylko po co?

Prezydent Andrzej Duda z żoną Agatą Kornhauser-Dudą Prezydent Andrzej Duda z żoną Agatą Kornhauser-Dudą Adam Stepien / Agencja Gazeta
Andrzej Duda ogłosił datę referendum konsultacyjnego w sprawie zmian w konstytucji. Z politycznego punktu widzenia najciekawsze jest to, co z tym fantem zrobi PiS.

Wylano już litry atramentu na komentarze o tym, dlaczego z merytorycznego punktu widzenia wymyślone przez otoczenie prezydenta referendum konstytucyjne nie ma sensu: że frekwencja będzie niska, nie przeprowadzono realnej debaty, a moment jest taki, że bardziej trzeba myśleć o przestrzeganiu obecnej ustawy zasadniczej, a nie o jej zmienianiu czy uchwalaniu nowej. Warto więc tym razem przyjrzeć się tej inicjatywie pod kątem stricte politycznym.

Duda postawił PiS przed faktem dokonanym?

Prezydent ogłosił datę referendum na 11 listopada, mimo że jego niedawni partyjni koledzy podchodzą do tego terminu (i do samego pomysłu głosowania) z dużym sceptycyzmem. Znamienne są wypowiedzi marszałka Senatu, bo to ta izba, w której PiS ma większość, musi zatwierdzić wniosek Andrzeja Dudy o przeprowadzenie referendum. Stanisław Karczewski mówił kilka dni temu, że sprawa wymaga jeszcze dyskusji z prezydentem. To może oznaczać, że obóz władzy nie doszedł do porozumienia z prezydentem i ten postawił dziś PiS przed faktem dokonanym.

Co z tego wynika? PiS musi podjąć trudną decyzję. Może w interesie spoistości prawicy nolens volens włączyć się w kampanię referendalną i czynem poprzeć pomysł prezydenta. „Nie chcieliśmy tego głosowania, ale spróbujmy je wykorzystać” – mogą pomyśleć w centrali partii przy ul. Nowogrodzkiej i na przykład oprzeć kampanię na haśle wzmocnienia suwerenności kraju. Patriotyczne wzmożenie, teoretycznie, mogłoby pomóc PiS w równoległej kampanii przed wyborami samorządowymi.

Jeśli partia się nie włączy

Z drugiej strony PiS może na wiele różnych sposobów inicjatywę Andrzeja Dudy przygasić lub zupełnie zablokować. Pierwszym testem będą prace w Senacie, a jeśli nawet senatorowie referendum zatwierdzą, to pilnie trzeba będzie się przyglądać skali zaangażowania partii w kampanię. A jak wygląda referendum, przy którym partiom nie chce się pracować, widzieliśmy w 2015 roku przy głosowaniu zwołanym przez Bronisława Komorowskiego: frekwencja wyniosła 7 proc.

Stosunki Andrzeja Dudy z Nowogrodzką ostatnio znów są napięte. Partia źle przyjęła wizytę prezydenta u strajkujących rodzin osób niepełnosprawnych i jego obietnice napisania ustawy spełniającej ich postulaty. W PiS może zwyciężyć myślenie, że lepiej przy okazji referendum nieco przytrzeć różki obozowi prezydenckiemu. Nie wymaga to otwartego sprzeciwienia się pomysłowi prezydenta, tylko stanięcia z boku, swego rodzaju strajku włoskiego. To wystarczy, by całą tę inicjatywę skazać na polityczną porażkę.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama