Kraj

Kto może pokonać PiS?

Sondaż POLITYKI: czy opozycja ma szansę pokonać PiS?

Szef PiS ma ambitne zamiary: zmianę ustroju i zbiorowej moralności, wyhodowanie nowego obywatela, renowację myślenia o Polsce, historii, o sobie i swoim bracie. Szef PiS ma ambitne zamiary: zmianę ustroju i zbiorowej moralności, wyhodowanie nowego obywatela, renowację myślenia o Polsce, historii, o sobie i swoim bracie. Grzegorz Momot / PAP
Czy opozycja ma szansę wygrać z PiS? Jeśli tak, to jaka opozycja? Czy istotną rolę może tu odegrać Donald Tusk? Te ważne dla polskiej polityki pytania zadaliśmy w sondażu przeprowadzonym specjalnie dla POLITYKI.
Lech Mazurczyk, źródło: Kantar Public/Polityka
Lech Mazurczyk, źródło: Kantar Public/Polityka
Lech Mazurczyk, źródło: Kantar Public/Polityka

Zaczęliśmy od ogólnego oszacowania sił, czyli pytania o poparcie dla PiS i niePiS. 29 proc. zapytanych w naszym sondażu popiera PiS, 35 proc. „inne partie lub ugrupowania”, 19 proc. nie popiera ani PiS, ani innych partii, a 17 proc. wybrało odpowiedź „trudno powiedzieć”.

To kolejne badanie, w którym PiS dostaje mniej niż opozycja (sondaż był robiony już po konwencji PiS i obietnicach Morawieckiego), z tym że w tym przypadku opozycję należy rozumieć szerzej, nie tylko jako Platformę i Nowoczesną, ale również np. SLD czy PSL. Widać jedno – że PiS niepodzielnie rządzi krajem, nie mając większości w całym elektoracie. Siła tej partii jest znacząco przeszacowana. Ale też PiS ma samodzielnie najlepszy wynik. Może być pokonany, jeśli opozycja na tyle się zjednoczy, że zapobiegnie to rozbiciu głosów. Metoda d’Hondta, stosowana w polskiej ordynacji wyborczej, powoduje, że rządzić krajem może także partia mniejszościowa.

Bicz na PiS

Racjonalnym postępowaniem radykalnych przeciwników PiS byłoby zatem poparcie najsilniejszego ugrupowania opozycyjnego, ale w Polsce to tak nie działa. Swoją rolę grają silne uprzedzenia, niechęci, uprzednie rozczarowania. Ale nie tylko to. Pokazuje to nasze następne sondażowe pytanie.

Ciekawi byliśmy całościowej oceny okresu rządów PiS po wyborach w 2015 r. Okazuje się, że zdaniem 19 proc. respondentów naszego badania rządy PiS „zmieniły Polskę na gorsze”, ale w opinii 27 proc. „na lepsze”. Warto zwrócić uwagę na to, że te 27 proc. aprobujących skutki rządów Kaczyńskiego jest bardzo bliskie 29 proc. deklarujących poparcie dla partii rządzącej. Ale już 19 proc. wyrażających dezaprobatę dla „dobrej zmiany” zupełnie się rozjeżdża z 35 proc. chcących głosować na „inne partie” niż PiS. Bo aż 44 proc. uważa, że rządy PiS spowodowały zmiany „zarówno na lepsze, jak i na gorsze”. Zatem także w tym przypadku partia rządząca utrzymuje konsekwentną jedność poparcia, natomiast duża część niePiS dostrzega pozytywy obecnej władzy i zapewne dopuszcza stosowanie miękkiej taryfy typu: za naruszanie praworządności minus, ale za programy socjalne – plus. W sumie nawet na plus. Antydemokratyczne ekscesy PiS nie są dla nich wystarczającym powodem, aby jednoznacznie wybrać odpowiedź o „zmianach na gorsze” po 2015 r.

Widać tu całą różnicę w stopniu twardości obu elektoratów. „Totalna” opozycja, której PiS raczej niczym nie jest w stanie rozmiękczyć, to tylko 19 proc. wyborców. Można sądzić, że dla takiego odsetka Polaków kwestie praworządności i reguły liberalnej demokracji są nienegocjowalne i niewymienialne na inne wartości. Dla reszty, jak się wydaje, są częścią ogólnego bilansu zysków i strat. Ci wyborcy może woleliby, aby władza w Polsce nie wycinała puszczy, nie szła na wojnę z Europą, nie kompromitowała się uchwałami o nieskazitelności narodu polskiego, ale zarazem nie są skłonni rezygnować z socjalu, jaki z budżetu wypłaca rząd.

Nie wiadomo, jak wyborczo zachowa się ta grupa, jeśli nie będzie pewna, że inna aspirująca do władzy partia zachowa te zdobycze. Najmniejsza wątpliwość może spowodować głosowanie na PiS, mimo zastrzeżeń estetycznych i skłonności do rządów spokojniejszych i bardziej cywilizowanych. Różnica jest więc zasadnicza: elektorat PiS jest mniejszy, ale skonsolidowany i hermetyczny, zaś niePiS – większy, rozhermetyzowany i chwiejny.

Następnie zadaliśmy pytanie o to, kto zdaniem respondentów ma realne szanse na pokonanie PiS. Platforma samodzielnie zyskała 7 proc. wskazań, a zjednoczona opozycja (obecnie Koalicja Obywatelska), czyli Platforma i Nowoczesna razem – 13 proc. Szeroka koalicja partii prawicowych i lewicowych nie budzi nadziei badanych – tylko 4 proc. wskazało ją jako bicz na PiS. Podobnie jak lansowany ostatnio koncept dwóch opozycyjnych bloków: centroprawicowego i lewicowego – ten pomysł zyskał tylko 3 proc. wskazań. Nieco więcej, bo 7 proc. badanych, wybrało „zupełnie nową opozycję, niezwiązaną z istniejącą”. I aż 41 proc. uważa, że „nie ma takiej partii”, która pokonałaby PiS w nadchodzących wyborach – tu ujawnili się po prostu zwolennicy PiS oraz, być może, realiści – pesymiści. Dużo, bo 25 proc., uważa, że „trudno powiedzieć”.

Tu tkwi cały paradoks polskiej sceny politycznej: chociaż wszelkie, także nasze, badania dowodzą, że tylko szeroka koalicja ma szansę na pokonanie PiS, to wierzy w nią znikomy procent Polaków. Te 7 proc. liczących na PO i 13 proc. – na Koalicję Obywatelską, to zapewne łącznie w przybliżeniu te ok. 19 proc. twardego antypisowskiego elektoratu, ujawnionego przy okazji poprzedniego pytania. Pokazuje to jakąś dziwną bezsilność: większość raczej nie chce PiS, ale nie czuje się wystarczająco zmotywowana i zdeterminowana, aby odsunąć tę partię od władzy. Wyborcy PiS bardziej chcą rządów tego ugrupowania niż wyborcy innych partii ich nie chcą. Konkuruje ze sobą kilka wizji odsunięcia PiS od władzy, każda z nich ma swoje zalety, ale one się nie sumują. PiS się za to sumuje.

Według wielu opinii duża część Polaków oczekuje na powstanie zupełnie nowej siły politycznej, która będzie w stanie odnieść zwycięstwo nad Kaczyńskim. Zadaliśmy zatem w naszym sondażu pytanie, czy rzeczywiście jest takie pragnienie. I co to miałaby być za partia. 9 proc. badanych byłoby skłonne zagłosować na „nową partię prawicową”, 8 proc. – na „lewicową”, 7 proc. – na „centrową”. 48 proc. respondentów chce głosować na „już istniejące partie”, a 25 proc. wybiera opcję „trudno powiedzieć”.

W sumie zatem 24 proc. Polaków deklaruje, że zagłosowałoby na nowe ugrupowanie, gdyby takie powstało i się spodobało. Te niemal 10 proc. czekających na nową prawicę to może jakaś wskazówka dla Jarosława Gowina i środowisk konserwatywnych, krytycznych wobec rządów Kaczyńskiego. Ale prawica, po kilku nieudanych secesjach, panicznie boi się podejmowania jakichkolwiek inicjatyw w kontrze do PiS. Nie chcą znowu wracać na klęczkach do Kaczyńskiego, bo już to przerabiali i wiedzą, jakie to poniżające. A odłamanie się czegokolwiek od PiS lub powstanie nowej inicjatywy na bazie konserwatywnych think tanków mogłoby mocno zmienić scenę polityczną, wyrównać siły po obu stronach, bo prawicowcy też wreszcie mogliby trochę pomarudzić, tak jak się to dzieje w niePiS. Rzecz w tym, że Kaczyński też to wie i robi wszystko, aby zdusić każdy kiełkujący na prawicy krzaczek.

Te 8 proc. czekających na nową partię lewicową to mogą być nowi wyborcy albo ci, którzy z braku laku popierają teraz SLD lub Partię Razem, ale gdyby pojawiło się coś nowego, toby dali szansę. Tak czy inaczej, pogłoski o dużym, a dotąd ukrytym lewicowym elektoracie wydają się przesadzone. Potencjalne nowe prawica i centrum – jak dowodzi nasz sondaż – zbierają łącznie znacznie więcej. Skłania to do innego spojrzenia na krytykę, że istniejąca opozycja jest za mało liberalna obyczajowo i postępowa socjalnie. Lewica, bardzo aktywna medialnie i publicystycznie, w badaniach społecznych preferencji wypada wyraźnie słabiej. Być może z PiS nie da się wygrać bez lewicy, ale narzucanie innym ugrupowaniom, aby przejmowały jej postulaty, wydaje się – w świetle nie tylko naszego badania – zupełnie bezcelowe. Lewica może wnieść swój udział w zmianę władzy, ale samodzielnie, własnymi siłami i na własny rachunek.

Zapytaliśmy też o ewentualną rolę Donalda Tuska, który w coraz większym stopniu pojawia się w polskiej polityce. „Powinien kandydować na prezydenta” – odpowiedziało 12 proc. respondentów; „powinien stanąć na czele Platformy Obywatelskiej” – to zdanie 11 proc.; „powinien stanąć na czele antypisowskiej koalicji” – tak uważa 9 proc. Wreszcie – 49 proc. uważa, że „nie ma dla niego miejsca w polskiej polityce”. 19 proc. – „trudno powiedzieć”. Zatem nieco ponad 30 proc. widzi jakąś rolę Tuska na polskiej scenie politycznej. Te role się zresztą nie wykluczają (respondenci, jak można sądzić, wybierali ich zdaniem najpotrzebniejszą dla Tuska funkcję).

Sztuka wygrywania

Czy te 30 proc. to dużo czy mało? Widać w tym nostalgię za dawnym liderem liberalnego środowiska, za kimś, kto ogarniał PiS, Kaczyńskiego i potrafił im dopiec. To zbliżony potencjał do wyników Tuska w publikowanych ostatnio sondażach prezydenckich. Ale nie jest to tęsknota bezwarunkowa. Niemal 50 proc. przeciwników powrotu byłego premiera do polskiej polityki to oczywiście głównie zwolennicy PiS, ale nie tylko, skoro poparcie dla tej partii w tym samym badaniu zdeklarowało tylko 29 proc. respondentów. Tusk wydaje się zwornikiem twardego antypisowskiego elektoratu, ale chyba nie jest zbyt przekonujący dla tych mniej twardych, których opozycja i tak musi pozyskać, aby pokonać PiS. Zatem powrót Tuska do polskiej polityki, choć spowodowałby na pewno wiele zamieszania i nerwów po stronie władzy, sam w sobie nie jest gwarantem sukcesu. To musiałby być nowy Tusk, z nowym językiem i wielką pracą wykonaną na zapleczu. Prosty come back może nie spełnić oczekiwań.

W naszym sondażu znalazło się również pytanie ogólniejsze – o zainteresowanie Polaków polityką, aby zorientować się, w jakim środowisku poruszają się politycy i do kogo mówią. Okazuje się, że w ogóle polityką nie interesuje się 22 proc. badanych, a „raczej nie interesuje się” – 31 proc. „Bardzo się interesuje” – 16 proc., 31 proc. – „raczej się interesuje”.

Tu jest odpowiedź, dlaczego frekwencja wyborcza w Polsce jest taka niska, sięgająca 50 proc. (rzecz jasna ta grupa niegłosujących to nie są zawsze ci sami ludzie). Jest tak, ponieważ połowa Polaków w istocie nie interesuje się polityką. Po co zatem mają iść do wyborów? Może więc i lepiej, że nie idą. Ale ta apolityczność większości powoduje, że zawsze rządzi polityczna mniejszość. Wystarczy zdeterminowany elektorat, stanowiący kilkanaście procent uprawnionych do głosowania, aby przejąć absolutną władzę w państwie (PiS w 2015 r. zdobył 19 proc. głosów uprawnionych, a w 2005 r. jeszcze mniej). W takich okolicznościach demokracja nie może dobrze działać. Przy tak wyraźnym braku zainteresowania sprawami publicznymi brakuje obrońców demokratycznych instytucji. Władza czuje się silna instrumentami władzy, jakie dostała dzięki przelicznikom zawartym w ordynacji, ale opozycja w tych kategoriach nie ma nic. Jeśli tylko 16 proc. deklaruje istotne zainteresowanie polityką, to powstaje pytanie: do kogo kierować wykraczające poza prostackie hasła programy, ustrojowe wizje, cywilizacyjne wyzwania?

Wyraźnie widać, że główna walka polityczna toczy się o 31 proc. „raczej zainteresowanych polityką”, bo te 16 proc. to najprawdopodobniej ci, którzy wiedzą już swoje i składają się na twarde elektoraty. Są świadomi, o co toczy się konflikt, jakiego chcą modelu państwa, pojmują, czym jest konserwatyzm, liberalizm, dobra lub zła (dla nich) Europa. To wierni czytelnicy gazet i widzowie telewizyjnych programów publicystycznych, użytkownicy i dyskutanci portali. Reszta może dojść czasami z doskoku, ale generalnie stoi z boku.

Pytanie, jakie muszą zadać sobie partyjni stratedzy, jest takie: co tak naprawdę obchodzi ludzi „raczej zainteresowanych polityką”. PiS przed wyborami w 2015 r. znalazł wydajną odpowiedź, choć mimo tej wiedzy ostatnio się potknął. Okazało się, że ważne jest, ile politycy dają z budżetu wyborcom (i to najlepiej „do ręki”), ale równie istotne – ile sami z niego biorą. Jednak to Kaczyński pierwszy rozpoznał sytuację i radykalnie obniżył ideologiczne oczekiwania wobec elektoratu. Tym razem postanowił przeprowadzić swoją rewolucję po cichu, bez ostentacji z lat 2005–07, bo wtedy się nie udało. Zatrudnia więc speców od znieczulania, najpierw Szydło, teraz Morawieckiego; to anestezjolodzy przy chirurgu, podwykonawcy.

Szef PiS wie, że główna treść zmiany, której chce dla Polski, jest inna niż polityka prorodzinna, drogi lokalne i wyprawki dla uczniów. To jest wersja dla średnio zainteresowanego ludu, a on ma ambitniejsze zamiary: zmianę ustroju i zbiorowej moralności, wyhodowanie nowego obywatela, renowację myślenia o Polsce, historii, o sobie i swoim bracie. Ci, zwłaszcza z niePiS, którzy nie rozumieją powagi i znaczenia tej gry, nie uczestniczą w niej, są amatorami wśród zawodowców. Niby analizują, ale nie pojmują. Opisują zewnętrzne objawy, jeden do jednego, zajmują się stanem gry: kto, co, komu. Prawicowe oglądy sytuacji, wychodzące z prorządowego obozu medialnego, są o wiele bardziej zaawansowane. Tamci wiedzą, o co chodzi.

Nigdy po 1989 r. opozycja nie była w tak trudnej sytuacji, bo nigdy władza nie była tak zdecydowana korzystać z zasobów państwa, aby utrzymać rządy. Opozycja wciąż próbuje reagować rutynowo: najpierw wybory samorządowe, potem europejskie, parlamentarne. Nasz sondaż pokazuje, że mają część racji: wyborcy sami do końca nie wiedzą, czy chcą tej opozycji czy innej – razem, osobno, w tej czy innej konfiguracji. Stąd zapewne bierze się chęć twardej weryfikacji realnych możliwości w wyborach samorządowych.

Niemniej z naszego badania wynika więcej: to jest jednak wszechogarniająca polityczna walka, przekraczająca ramy konkretnych wyborów. PiS jest w niej bardzo zręczny, przekonał wielu, że zrobił „coś dobrego”. Przekazy wytworzone w centrali przy Nowogrodzkiej trafiają nie tylko do „ludu”, ale do publicystyki wielu autorów z niePiS: PiS przywrócił godność (chodzi o 500 zł), nie ma powrotu do tego, co było (czyli np. do niezależnego sądownictwa?), Morawiecki pozamiatał opozycję (na razie średnio mu to wychodzi) itd. Jak twierdzą spece od politycznego marketingu, bezrefleksyjne powtarzanie fraz przeciwnika jest najlepszym dowodem jego przewagi nad konkurencją.

Bez odrzucenia tych wtłaczanych przez rywala haseł nie ma mowy o politycznej kontrofensywie. Obóz PiS nie dał sobie dotąd wmówić żadnego przekazu opozycji, jest na to za sprytny i politycznie kontrolowany. Wyborcy rządzących doznawali okrutnych prób lojalności: weta Dudy, usunięcie „naszej” Szydło z funkcji premiera, podkulenie ogona w sprawie ustawy o IPN, okropne ustępstwa wobec Komisji Europejskiej w kwestii sądownictwa, zatrzymanie repolonizacji mediów i ustawy o zaostrzeniu prawa aborcyjnego, niejasny raport o smoleńskim zamachu. Za połowę spraw takiej wagi, gdyby analogicznie dotyczyły drugiej strony, opozycja byłaby wdeptana w ziemię jako niepoważna, niekonsekwentna, bez przywództwa i bez sensu.

Chaos w myśleniu niePiS, dostrzegalny w naszym sondażu, będzie trwał, dopóki wielu teoretycznych wrogów PiS nie odpowie sobie na pytania: dlaczego partia Kaczyńskiego im imponuje i dlaczego być może nie chcą, by od władzy odeszła? Wszystkie analizy i sondaże pokazują, że PiS nie ma i nigdy nie miał w Polsce przewagi liczebnej, ma natomiast przewagę w „żołnierskim” morale. Jeśli przeciwnicy Kaczyńskiego nie nauczą się sztuki wygrywania, to będą mieć ładną rację, bez brzydkiej władzy.

***

Sondaż Kantar Public dla POLITYKI, przeprowadzony metodą CATI, na reprezentatywnej próbie dorosłych Polaków, w dniach 16-17 kwietnia 2018 r.

Polityka 17/18.2018 (3158) z dnia 24.04.2018; Temat tygodnia; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Kto może pokonać PiS?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną