Trzeba się obawiać złych wiadomości dla rządu, ponieważ każda z nich jest zapowiedzią kolejnych nieprzyjemnych zdarzeń. Jeśli kłopotliwej wizerunkowo informacji nie uda się zataić, zdezawuować ani przeczekać, piarowcy na ogół podejmują próbę jej przykrycia. Czyli wypuszczenia królika, za którym pogonią media. Jak każdy chwyt marketingowy, stosowany zbyt często wytwarza odruch oczekiwania: był kłopot, znaczy będzie wrzutka. Po potężnym ciosie w prestiż partii, jakim okazał się przedświąteczny sondaż Kantar Media dla TVN, pokazujący bezprecedensowy (12 pkt proc.) spadek notowań PiS, należało więc się spodziewać jakiejś natychmiastowej, spektakularnej reakcji władzy. W redakcji różnie typowaliśmy, ale nikt nie przewidział, że zostanie odgarnięta tzw. afera hazardowa sprzed, uwaga, 9 lat. Rozumowanie partyjnego piaru było zapewne takie: ponieważ za spadek sondaży odpowiada, bez wątpienia, wpadka z wielotysięcznymi nagrodami dla ministrów i autonagroda premier Szydło, trzeba pokazać natychmiast, że poprzednicy też byli pazerni. Zażądano więc ujawnienia informacji o premiach dla ministrów Tuska i tu potknięcie, które z radością podchwyciły tabloidy: „Miliony u Szydło, u Tuska bieda”, bo rzeczywiście Tusk był dla swoich ministrów pokazowo skąpy. Więc następnego dnia został zatrzymany na zlecenie prokuratury były wiceminister finansów Jacek K., co pozwoliło, jeszcze przed wypuszczeniem ministra na wolność kilka godzin później, głosić, że „afera hazardowa przyniosła 20 mld zł straty”.
Wznowienie przez prokuraturę Zbigniewa Ziobry sprawy, zdawało się politycznie rozliczonej (liczne dymisje) i prawnie (już za rządów PiS) umorzonej, na kilometr pachnie doraźną polityką.