Nie kryję, że wiceministra Konrada Szymańskiego słucham z zainteresowaniem, bo wiem, że to, czego sam nie ogarniam, on jako polityk ocierający się o europejskie salony wyjaśni mi w sposób niezwykle kulturalny. Poza tym przy Szymańskim czuję się bezpiecznie, bo mam pewność, że jeśli słucham jego, to nie jestem w tym czasie narażony na słuchanie Beaty Kempy czy Mariusza Błaszczaka, którzy, sądząc po tym, co i jak mówią, raczej nie ocierają się o nic europejskiego, a jedynie o siebie nawzajem.
Kilka dni temu w Radiu Zet Konrad Szymański w przystępny sposób objaśnił mi, na czym polega dyplomatyczna gra polskiego rządu z Brukselą, lojalnie uprzedzając, że chodzi o grę „bardzo wysublimowaną, szczególnie ze strony premiera Morawieckiego”. Zaczął od ujawnienia długo trzymanego w tajemnicy faktu, że w sprawie reformy sądownictwa Polska od miesięcy wywierała na Brukselę silną presję. Wprawdzie odnosiło się wrażenie, że jest na odwrót, ale po wyjaśnieniach Szymańskiego rozumiem, że swoją grą Polska tak zmyliła Brukselę co do tego, kto na kogo wywiera presję, że Bruksela była cały czas święcie przekonana, że presja jest wywierana przez nią, a nie przez Polskę.
Ze słów wiceministra wynika, że na skutek presji Polski Bruksela, nie mając innego wyjścia, uruchomiła przeciwko Polsce słynny artykuł 7, co jeszcze zintensyfikowało presję Polski. Na szczęście, uspokaja Szymański, w ostatnich tygodniach presja przyniosła wreszcie efekt: Bruksela pękła i okazała gotowość „do wycofania się ze swoich własnych oczekiwań”. W tym momencie zapewne pękli również słuchacze oraz prowadzący rozmowę red. Piasecki. Tylko pan Szymański nie pękał i na pytanie, czy zapowiedź zmiany niektórych przepisów ustaw sądowych i obietnica wydrukowania zaległych wyroków TK nie są jednak w wykonaniu rządu krokiem wstecz, uspokoił, że „jest to raczej krok w bok”.