Kraj

16 miliardów za patrioty. Podatnik oszczędzi, przynajmniej na razie

27 marca 2018 roku podpisano umowę na patrioty. 27 marca 2018 roku podpisano umowę na patrioty. Kancelaria Prezesa RM
Zakup pierwszych dwóch baterii systemu obrony antyrakietowej wyszedł taniej, niż się obawiano, ale i tak pochłonie przynajmniej jedną trzecią budżetu zbrojeniowego przez najbliższe cztery lata.

Wojskowi negocjatorzy okazali się bardzo sprawni. Z początkowej maksymalnej wyceny 10,5 mld dolarów za dostosowany do polskich wymagań system Patriot zeszli do 4,75 mld. Przy obecnym kursie amerykańskiej waluty to nieco ponad 16 mld złotych, czyli trochę ponad połowa deklarowanego przez MON budżetu na cały system „Wisła” (30 mld złotych). Zespołowi kierowanemu przez płk. Michała Marciniaka należą się zasłużone pochwały, bo zaoszczędził polskiemu podatnikowi sporo grosza. W kolejnej fazie negocjacji będzie się musiał postarać jeszcze bardziej, by zmieścić się w planowanym budżecie.

Jak tu udźwigniemy?

MON zapowiedział, że płatności za system „Wisła” – a ściślej: za podpisaną umowę ramową na pierwszą fazę – rozłoży na najbliższe lata, począwszy od niewielkiej (w skali calego kontraktu) opłaty inicjującej procedurę Foreign Military Sales. 500 mln złotych, które muszą wpłynąć na konto rządu USA, zanim ruszy jakakolwiek praca, może być wpłacone dosłownie w ciagu paru godzin.

MON zastrzega, że raty pozostałych płatności nie będą idealnie równe, ale to, że będą znacznym obciążeniem dla budżetu, jest oczywiste. Jeśli podzielić 16 mld na cztery lata przypadające do 2022 roku, wyjdzie, że co roku powinniśmy za patrioty zapłacić ponad 3 mld. To jedna trzecia corocznego budżetu na zbrojenia, wynoszącego około 10 mld.

Fundusz ten będzie rosnąć, ale nie na tyle istotnie w najbliższych latach, by jego część pochłaniana przez „Wisłę” spadła poniżej jednej trzeciej. Będzie to olbrzymie obciążenie, ale podejmujemy je świadomie, ba, z perspektywą, że będzie jeszcze większe. Może się zdarzyć, że zgodnie z planem umowa na drugą fazę systemu „Wisła” będzie podpisana w ciagu najbliższego roku, półtora – a to oznacza nałożenie płatności za fazę pierwszą i drugą w pierwszych latach kolejnej dekady. Jeśli tak się stanie, dla reszty zbrojeń będą to chude lata.

Czytaj także: Część budżetu MON nie idzie na wojsko. Więc na co?

Druga faza niepewna

Już w kwietniu mają się zacząć negocjacje w sprawie drugiej fazy programu „Wisła”, obejmującej m.in. nowy dookólny radar i niskokosztowe pociski. Uchodzący w wojsku za „ojca” wymagań do systemu płk Tomasz Jakusz mówił w środę, że dopiero ta część kontraktu przyniesie rzeczywiste korzyści technologiczne i przemysłowe. Bo to w niej mamy sposobność ściągnięcia do Polski najnowocześniejszych technologii radarowych i rakietowych. „Nie było sensu starać się o technologię obecnego radaru Patriota, bo to konstrukcja odchodząca. Nie było sensu kupować pocisków PAC-2 GEM-T, bo za 10 lat nikt ich nie będzie chciał” – mówił Jakusz, uzasadniając polskie ambitne wymagania. Oficer ma jednak świadomość, że wynegocjowanie transferu tych technologii od Amerykanów i Izraelczyków (pocisk przechwytujący Stunner, którego międzynarodową wersję SkyCeptor mamy w przyszłości produkować) nie będzie ani proste, ani tanie. Będzie graniczyć z cudem, jeśli koszty drugiej fazy okażą się porównywalne z pierwszą.

Realistycznie trzeba założyć, że mogą być nawet dwukrotnie wyższe, a wtedy nawet jeśli budżet modernizacyjny co roku wyniesie nie 10, a 12 mld, „Wisła” pochłonie połowę. Najważniejsze jest jednak to, czy Polska zdecyduje się kupić radar identyczny do wybranego na przyszłość dla wojsk USA. Na razie tylko o takim rozwiązaniu jest mowa, co oznacza, że być może trzeba będzie poczekać na ten wybór.

Amerykanie prowadzą konkurs na radar, w którym startują Raytheon, Lockheed i Northrop. Ofertę radaru dla Polski w ramach systemu „Wisła” złożyła tylko ta pierwsza firma, wybrana jako dostawca systemu trzy lata temu. Kiedy Polska zamykała konkurencję, Amerykanie ją otwierali, choć kosztem zwłoki, i teraz harmonogramy programu „Wisła” i nowego radaru dla obrony powietrznej US Army (LTAMDS) dzieli 4–5 lat. Poza oczekiwaniem są jeszcze opcje pośrednie – warunkowe wskazanie radaru przyszłości lub rozwiązanie pomostowe, a decyzja, w którym kierunku pójść, będzie najbardziej brzemienną dla przyszłości „Wisły”.

Co już mamy?

Z informacji podanych przez MON wynika, że pierwsza faza „Wisły” to tak naprawdę nie jedna, a dziesięć umów. Główna, zawarta z rządem USA, dotyczy dostawy całego systemu. Ale towarzyszą jej cztery inne, szkoleniowe, na sprzęt kryptograficzny oraz na elementy systemu LINK-16, łączącego latające systemy wykrywania z systemem obrony powietrznej. Do tego MON wystąpi niejako w roli poddostawcy rządu USA i na potrzeby kontraktu zamówi w krajowym przemyśle komponenty, które później przekaże Amerykanom do integracji: pojazdy ciężarowe Jelcz, mobilne węzły łączności, pojazdy transportowe do rakiet oraz trzy rodzaje kabin dla urządzeń systemu zarządzania polem walki IBCS.

Główna umowa, przypomnijmy, dotyczy czterech jednostek ogniowych systemu Patriot z IBCS, skupionych wokół czterech sektorowych radarów. Każda jednostka ogniowa to cztery wyrzutnie, mieszczące 12 rakiet PAC-3 MSE. Pierwsza faza to więc system ściśle antybalistyczny, mogący chronić bardzo niewielki wycinek kraju. MON zapowiada, że cały sprzęt pierwszej fazy kontraktu trafi do Polski w 2022 roku, a gotowość bojową osiągnie rok później.

To optymistyczne założenie, bo wielkie programy zbrojeniowe mają tendencję do poślizgu. Ponieważ jednak pierwsza faza składa się w dużej części z istniejącego sprzętu, to na ryzyko opóźnień wpływa głównie produkcja sprzętu w Polsce oraz postęp prac nad IBCS, ciągle niegotowym do produkcji w USA. Ryzyko to ma być częściowo obniżone przez skorzystanie z amerykańskich naczep dla najcięższych elementów patriota – radaru, wyrzutni i agregatu zasilania, do których polski Jelcz ma tylko dostosować swój ciągnik.

Co chcemy mieć?

Docelowo ma być o wiele więcej, tak dla wojska, jak dla przemysłu. Samo miejsce uroczystości podpisania umowy – fabryka radarów PIT-Radwar zamiast planowanej początkowo bazy brygady obrony powietrznej w Sochaczewie – świadczy o silnym akcencie na technologie i przemysł. Druga faza to kolejnych 12 jednostek ogniowych, czyli aż 48 wyrzutni. Tym razem mają być uzbrojone w pociski SkyCeptor, niezwykle szybkie, bardzo manewrowe, niszczące cel samą energią trafienia, ale o wiele tańsze od PAC-3 MSE.

Jeśli zamierzenia offsetowe się spełnią, Polska otrzyma dość technologii, by móc je w kraju produkować, nawet jeśli część komponentów będzie dostarczana z zewnątrz. Jednostki ogniowe drugiej fazy „Wisły” mają być już oparte na nowych radarach, zbudowanych z najnowocześniejszych półprzewodników i wykrywających cele dookoła. Część technologii ich budowy również mamy uzyskać.

Dodatkowo polska „Wisła” ma mieć też czysto polskie komponenty – radary wczesnego ostrzegania i pasywnego wykrywania. Jeden z nich ustawiono jako tło dla uroczystości podpisania kontraktu. Spięcie wszystkiego w jeden działający system będzie nie lada wyzwaniem, które weźmie na siebie rząd USA przy wsparciu amerykańskiego przemysłu. Powstały w ten sposób system obrony powietrznej i antyrakietowej ma szansę być najnowocześniejszym w swojej klasie i potencjalnie zasilić rynki eksportowe amerykańskich gigantów zbrojeniowych. To jednak przyszłość odległa o minimum 10 lat.

Przełom, początek drogi

Przez podpisanie kotraktu na patrioty z IBCS Polska zdecydowała się wejść do światowej elity posiadaczy uzbrojenia. Bo nie tylko staje się 15. klientem sprawdzonego systemu rakietowego, ale jako pierwsza na świecie ma go dostać z przyszłościową siecią dowodzenia. To nie tylko potwierdzenie polskich ambicji, ale dowód zaufania ze strony USA – wbrew sygnałom o pogorszeniu relacji politycznych z Waszyngtonem.

Warszawa wykupiła więc drogi bilet na podróż w pierwszej klasie, ale nie jest pewne, czy dojedzie do celu. Dostarczenie pierwszej fazy systemu „Wisła” będzie zaledwie symbolicznym wzmocnieniem obronności, niedającym realnego potencjału wojsku ani przemysłowi. Presja na kontynuację w fazie drugiej jest oczywista dla spełnienia wszystkich założonych celów, ale równie duża może się okazać pokusa pauzy na kolejną analizę lub wstrzymania zakupu. Wojsko ma wiele innych potrzeb, na wszystkie i tak pieniędzy nie wystarczy.

Lobby przeciwlotników teraz wygrało, ale tak ogromny wydatek natychmiast obudzi apetyty innych, którym „też się należy”. Jeszcze niedawno na konferencjach i w raportach dyskutowano sensowność inwestycji w systemy stricte obronne, takie, które same z siebie nie służą do atakowania przeciwnika. Bilans siły tarczy i miecza jest zagadnieniem odwiecznym w wojsku, decyzja o zakupie patriotów z IBCS wspiera bardzo mocno koncepcję tarczy. Miecz jednak w walce liczy się tak samo i kto wie, jakie będą polityczne rozstrzygnięcia w zbrojeniach. Budżet w obecnej skali może udźwignąć wydatki na najwyżej jeszcze jeden duży system – na przykład rakietowy „Homar”. Na śmigłowce bojowe, nowe samoloty i setki pojazdów bojowych może zabraknąć.

Zejście z drogi wyznaczonej przez „Wisłę” będzie jednak równie kosztowne, bo wydane na pierwszą fazę pieniądze okazałyby się nieproporcjonalnie duże, gdyby poprzestano wyłącznie na dwóch bateriach. Trzeba więc zacisnąć zęby, iść dalej, twardo negocjować i systematycznie zwiększać budżet zbrojeniowy. Koszt nowoczesnych zbrojeń pokazuje bowiem, że 2 proc. PKB to zdecydowanie za mało, by jednocześnie się zbroić, intensywnie ćwiczyć i powiększać armię.

Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama