Kraj

Długa droga do powietrznej tarczy

Rząd podpisze umowę na dostawę systemu Patriot

Podpisanie umowy na pierwszą transzę patriotów kończy dekadę analiz, planowania i negocjacji. Podpisanie umowy na pierwszą transzę patriotów kończy dekadę analiz, planowania i negocjacji. Przemysław Skrzydło / Agencja Gazeta
Podpisanie umowy na pierwszą transzę patriotów kończy dekadę analiz, planowania i negocjacji. Zaczyna kolejną dekadę: oczekiwania na system w pełni zdolny do działania.

Cieszyć się oczywiście trzeba. Polska potwierdza wreszcie dokonanie zakupu, który „od zawsze” uznawano za strategicznie ważny tak z wojskowego, jak politycznego punktu widzenia. System obrony antyrakietowej i powietrznej – bo Polska stawia w pierwszej kolejności właśnie na zdolność wykrywania i zestrzeliwania rakiet balistycznych – był priorytetem na liście zbrojeń od 20 lat.

Koszty takiego rozwiązania sprawiały jednak, że było nieosiągalne przez długi czas po wejściu do NATO, przynajmniej w planowanej, ambitnej postaci. Z rozmaitych powodów, w tym politycznych, w pierwszej kolejności postawiono na samoloty wielozadaniowe. F-16 stały się pierwszym polskim „kontraktem stulecia” (o wartości 3,5 mld dolarów). Dosłownie za kilka tygodni obchodzić będziemy piętnastolecie tej umowy! To pokazuje, ile czasu musi (?) minąć, by kraj o naszych możliwościach finansowych i takiej, a nie innej zdolności przygotowania kontraktów był w stanie podjąć kolejne tej skali wyzwanie.

Dwie fazy kontraktu na patrioty

Skala będzie jednak dużo większa niż w przypadku F-16, przynajmniej w wymiarze finansowo-przemysłowym. Antyrakietowy kontrakt został podzielony na dwie fazy, z których pierwsza będzie kosztować około 5 mld dolarów – ile dokładnie, dowiemy się dzisiaj. Druga faza może kosztować drugie tyle albo więcej, w sumie więc możemy się liczyć z ceną trzykrotnie większą niż w przypadku samolotów.

Znaczącą częścią tych kosztów będzie wymagany przez Polskę transfer technologii w ramach offsetu, przy pomocy którego mamy nadzieję dokonać technologicznego skoku w zbrojeniówce. Jeśli chodzi o sam sprzęt, liczby nie są imponujące. Cała „Wisła” to 16 radarów, wokół których skupione są tak zwane jednostki ogniowe, każda wyposażona w cztery wyrzutnie (o ile finalnie ustalona konfiguracja nie będzie inna). Tylko część z 64 wyrzutni będzie strzelać antybalistycznymi pociskami PAC-3 MSE, których kupujemy 208 sztuk w wersji bojowej (plus 11 szkolnych). Reszta ma być w przyszłości uzbrojona w polskiej produkcji pociski SkyCeptor, oparte na izraelsko-amerykańskiej konstrukcji.

Pociski te będą najbardziej zbliżone do izraelskiego Stunnera z systemu Proca Dawida, choć najprawdopodobniej nie dostaniemy całej jego technologii. Podstawowym elementom systemu towarzyszą dziesiątki pojazdów, systemów łączności, masztów, anten, kontenerów, podwozi i masa innego sprzętu, bez którego system obrony powietrznej nie zadziała. Tak, to bardzo skomplikowany mechanizm.

Polski przemysł będzie się rozwijał?

Polska postawiła na budowę – dzięki temu zakupowi – własnych kompetencji przemysłowych. Chodzi o to, by kiedyś – minimum za dekadę – być w stanie budować własne pociski i radary o zasięgu większym niż to, co w wojskowej terminologii określa się jako zasięg krótki. Część komponentów systemu „Wisła” ma już powstać w oparciu na polskim przemyślie, dlatego docelowa konfiguracja jest sprawą odległą. Na początek kupujemy wprost od Amerykanów komponenty dla czterech jednostek ogniowych, czyli cztery radary i 16 wyrzutni z niezbędnym zapleczem. Wkład polskiego przemysłu w tej fazie będzie, ale ograniczony do technologicznie mniej skomplikowanych komponentów, takich jak wyrzutnie, maszty, łączność.

Niewysoka wycena offsetu (niecały miliard złotych na umowę wartą ok. 15 mld) świadczy o niewielkim transferze technologii. To jednak nie tyle zawód, ile racjonalizacja podejścia, do której namawiali nas Amerykanie.

Po pierwsze, offset słono kosztuje, a nasz budżet nie jest z gumy. Po drugie, w kontekście kosztów ważniejsze, jeśli już płacimy za technologie, to warto mieć gwarancję ich wchłonięcia i zastosowania w praktyce. Tej gwarancji polski przemysł na obecnym poziomie nie daje w stopniu wystarczającym, by zawierzyć mu miliardy. Pierwsza faza kontraktu ma więc być po części poligonem doświadczalnym dla relacji zagraniczny dostawca – polski przemysł. Wnioski z najbliższych miesięcy współpracy będą wykorzystane w toku finalnych negocjacji drugiej fazy, najwcześniej za rok.

Fazy kontraktu

Produkcja zestawów dla Polski nie zacznie się bowiem natychmiast. Częściowo dlatego, że nieco się spóźniliśmy. Przed Polską zamówienie na patrioty w obecnej konfiguracji podpisały zarówno Rumunia, jak i Szwecja, pełną parą idzie produkcja dla bliskowschodnich klientów Raytheona. Cztery radary dla Polski to nie wielki problem, ale na swoją kolejkę muszą poczekać. I tak dłużej potrwa współprodukcja sprzętu oparta na licencjach Raytheona w polskich zakładach. Potem trzeba będzie jeszcze dokonać tzw. integracji komponentów, których konfiguracja jest unikatowa: radary i wyrzutnie Patriot połączone z systemem dowodzenia IBCS i strzelające wyłącznie pociskami PAC-3 MSE – to pierwsza faza.

Druga będzie jeszcze bardziej skomplikowana, bo do amerykańskiego sprzętu dołączą polskie radary wczesnego ostrzegania, pasywne systemy wykrywania i pociski SkyCeptor. W dodatku sam Raytheon musi dla Polski dokończyć opracowanie swojego radaru dookólnego. Ten obecny „widzi” tylko do przodu, w kierunku ustawienia głównej anteny ścianowej. Nowy radar miałby dodatkowe, mniejsze anteny po bokach z tyłu, co według zapewnień producenta da mu zdolność wykrywania celów w promieniu 360 stopni. Ma też być zbudowany z supernowoczesnych półprzewodników, zwiększających zasięg, zmniejszających zużycie energii i redukujących największą wadę obecnej konstrukcji – awaryjność.

O ile to wszystko się uda i jeśli Polska uzyska wystarczające gwarancje dostępu do tych technologii, kontraktu na drugą fazę należy oczekiwać za rok, może tuż przed wyborami. Choć wcale nie jest to przesądzone.

W tzw. obiegu nie brakuje opinii – wśród wojskowych i przedstawicieli biznesu zbrojeniowego – że teraz Warszawa odtrąbi sukces i ogłosi pauzę na zastanowienie. Po części będzie ona uzasadniona. W USA trwają analizy i przymiarki do ostatecznej konfiguracji nowego systemu obrony powietrznej. Polska w pierwszej fazie kontraktu „Wisła” pozyskała jego dwa istotne elementy: pociski antyrakietowe PAC-3 MSE i system dowodzenia IBCS. Ale Amerykanie sami nie zdecydowali jeszcze, jaki radar obsłuży nowy system – modernizacja czeka też wyrzutnię pocisków.

Raytheon przekonuje, że jego model – z trzema stałymi antenami – ma największe szanse w konkursie US Army i Polska nie powinna się wahać z jego zakupem. Ale dziwnym trafem w wymogach offsetowych Warszawa zapisała również obracającą się antenę, co może oznaczać, iż zostawia sobie swobodę wyboru na wypadek, gdyby w USA wygrał projekt Northropa lub Lockheeda – w których anteny radarowe się kręcą.

Niestety dla Polski wybór radaru w USA jest odsuwany i na pewno nie nastąpi przed momentem przewidywanego zakończenia negocjacji o drugiej fazie „Wisły”. To stawia Warszawę przed wyborem: ryzykować zakup radaru Raytheona i bycie jego jedynym użytkownikiem – jeśli przegra w Stanach – czy czekać jeszcze kilka lat. A może zapisać w kontrakcie z rządem USA dostawę warunkową? Wyzwanie dla negocjatorów nie lada i niejedyne. Druga faza „Wisły” jeszcze bardziej niż pierwsza skupi się na kwestiach przemysłowych, bo póki co w ramach offsetu i transferu technologii nie zagwarantowaliśmy sobie kluczowych kompetencji w budowie radarów i rakiet. W ślad za pożądanym „zwrotem przemysłowym” pójdą jednak koszty. Czy budżet MON nie pęknie? Może lepiej poczekać na zapisany w ustawie wzrost finansowania obronności powyżej 2 proc. PKB? Odpowiedzi na te pytania będą musiały paść, gdy z głów wywietrzeje szampan po – zasłużonych – toastach w środę wieczór.

Jakie terminy i jakie trudności?

Trzeba bowiem sobie jasno powiedzieć, że nawet jeśli dostawa pierwszej transzy będzie terminowa i zacznie się w roku 2022, na pełną gotowość nawet pierwszych dwóch baterii systemu poczekamy dłużej, nie mówiąc o wszystkich ośmiu bateriach, wyposażonych już w nowe radary i pociski SkyCeptor. Z przyczyn technicznych dostawa „Wisły” w jej docelowej konfiguracji nie będzie możliwa przed połową przyszłej dekady, a i to przy braku opóźnień, które przecież są raczej normą w tego typu skomplikowanych zamówieniach zbrojeniowych. Opóźnić może się budowa radaru dookólnego lub jego wybór – jeśli Polska zdecyduje się czekać na USA. Trudności może napotkać integracja z systemem izraelskiego pocisku, nie mówiąc o jego produkcji w Polsce.

Nie wiemy też ostatecznie, jak sprawdzi się IBCS – mimo że mamy go dostać w pierwszej kolejności. Konfiguracja polskiej wersji Patriota będzie nowatorska i unikatowa, a to niesie ryzyka. Amerykański Defense News określił polski zakup jako hybrydowy, dotyczący systemu, który nie istnieje – i samo to określenie powinno nam dawać do myślenia. System „Wisła” ma w sobie ogromny potencjał, ale i duże ryzyka. Aby uniknąć rozczarowania, powinniśmy dać sobie przynajmniej dekadę na uruchomienie pierwszych baterii. Będzie dobrze, jeśli cały system będzie w pełni operacyjny do końca lat 20.

A przecież nawet wtedy nie zapewni Polsce całkowitej ochrony. Sformułowanie „tarcza” – używane w uproszczonym, publicystycznym opisie systemów obrony antyrakietowej – jest co najmniej na wyrost. Cztery sektorowe (patrzące w przód) radary i 16 wyrzutni kupowanych w pierwszej fazie kontraktu to tak naprawdę potencjał mogący służyć obronie jednego obszaru o strategicznym znaczeniu – na przykład Warszawy. Ile na sztabowych mapach jest takich strategicznie ważnych miejsc, to informacja tajna, ale każdy z nas może sprawdzić, gdzie i jakie mamy w Polsce ważne instalacje, bazy wojskowe, lotniska, porty, ośrodki władzy.

Dla szczelnego przykrycia kraju nie wystarczy i osiem baterii, to jedynie absolutne minimum, i to przy założeniu, że wszystkie jednostki ogniowe dysponują dookólnymi radarami. A tak w przypadku Polski nie będzie, bo kupowane w pierwszej fazie radary sektorowe zostaną w systemie, chyba że zdecydujemy się je wymienić lub zmodernizować za dodatkową opłatą. Amerykanie zastrzegli bowiem, że ich od nas nie odkupią, co było rysą na tak chwalonym zeszłorocznym porozumieniu międzyrządowym, ogłoszonym w przeddzień wizyty prezydenta Donalda Trumpa.

A więc dwie baterie nie mają sensu wojskowego i niewielki przemysłowy, biorąc pod uwagę koszty zakupu. Dlatego tak ważna, decydująca o potencjale obronnym i technologicznym, będzie druga faza.

Co musimy sobie zbudować?

Tyle że równocześnie z nią trzeba, opierająca się na części technologii od Amerykanów, budować system niższej warstwy obrony – służący walce z bardziej klasycznymi celami powietrznymi. To nawet nie tyle samoloty, których zwalczaniu służy przecież klasyczna obrona powietrzna oparta na myśliwcach, ile dużo mniejsze, trudniej wykrywalne, wolniej i niżej latające cele: drony i pociski samosterujące.

Nasz potencjalny przeciwnik ma bogaty arsenał tych ostatnich, rozbudowuje też systemy latających bezzałogowców różnego typu. To broń stosunkowo tania, więc można jej wyprodukować setki i tysiące sztuk. System obrony też musi być więc gęsto nasycony radarami i wyrzutniami pocisków.

Na szczęście koszty obrony powietrznej krótkiego i bliskiego zasięgu są dużo niższe od systemów antyrakietowych, ale dla pokrycia obszaru zapewniającego wiarygodne odstraszanie i skuteczne odparcie ataku krótki zasięg trzeba liczyć w dziesiątkach baterii. Nasz planowany system „Narew” miałby liczyć 19 baterii o na razie nieznanej liczbie wyrzutni. Ich koszt szedłby w miliardy, choć, rzecz jasna, nie tak grube jak w przypadku „Wisły”.

Offset podpisany w zeszłym tygodniu z amerykańskimi dostawcami przewiduje przekazanie polskiej zbrojeniówce technologii rakiet krótkiego zasięgu, ale czy podoła ona budowie całego systemu? Kolejny kontrakt rakietowy może okazać się niezbędny, przymiarki do niego są zaawansowane. Jednak o planowanych dostawach „Narwi” na przełomie bieżącej i następnej dekady można już zapomnieć. Celem MON powinno być takie zgranie obu zakupów, by w drugiej połowie lat 20. Polska miała trójwarstwowy system obrony powietrznej: do zwalczania rakiet balistycznych, samolotów na średnim pułapie oraz nisko i wolno lecących celów powietrznych, który częściowo jesteśmy w stanie wyprodukować sami. To nie marzenie militarnych utopisów, to konieczność frontowego kraju NATO, nie tylko ze względu na ochronę własnego terytorium, ale również z myślą o sojusznikach.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama