W tym komentarzu do najnowszych sondaży nie będzie zbyt wielu cyfr, a być może uda się ich nawet uniknąć całkiem. To chyba jedyna recepta na galopującą inflację badań, które wychodzą zza każdego krzaka.
Tylko w ciągu ostatnich kilku dni mieliśmy spadek PiS i wzrost PiS, wyraźny kryzys SLD i rekordowo wysoki wynik SLD, mieliśmy Nowoczesną nad progiem i Nowoczesną pod progiem. Żeby nie było zbyt prosto, część danych była prezentowana po odliczeniu wyborców niezdecydowanych (czyli wszystkie ugrupowania zyskiwały te głosy proporcjonalnie do swojej wielkości), a inne – wraz z niezdecydowanymi.
Nie znamy preferencji wyborczych Polaków
Trzeba się pogodzić z tym, że dokładnego obrazu preferencji wyborczych Polaków nie znamy; iluzją są zwłaszcza wyniki z dokładnością co do dziesiątej części proc., znamionujące jakoby wyjątkową precyzję pomiaru.
Winę ponoszą zresztą nie tyle polscy badacze (bo mają zarówno narzędzia, jak i umiejętności), ile klienci pracowni, w większości media zbyt biedne (albo zbyt oszczędne), by zamówić poważne badanie. To nie jest niewykonalne, to jest po prostu kilkakrotnie droższe.
Z dostępnych sondaży jakiś obraz się jednak wyłania, zwłaszcza jeśli sięgnąć po wyniki różnych pracowni i sprawdzić kilkumiesięczne trendy.
Co wiadomo na pewno?
Po pierwsze, notowania PiS są stabilnie wysokie. Owszem, poszczególne badania wykazują wahania formy, ale na razie nic nie wskazuje na to, by Jarosław Kaczyński musiał się tym specjalnie martwić. Lutowe sondaże przyniosły wprawdzie pewną korektę po wzroście rekonstrukcyjnym (delikatnie spadły też notowania Mateusza Morawieckiego w sondażu zaufania), niewykluczone, że partii rządzącej szkodzi konflikt wokół ustawy o IPN.