Można chyba przyjąć, że gdy premier i prezydent jakiegoś państwa określają jego ustrój, wypowiadają się w trybie opisowym (jak jest), a nie postulatywnym (jak być powinno) lub prognostycznym (jak będzie). Pan Morawiecki (w wywiadzie dla niemieckiego pisma „Der Spiegel”) oznajmił, że Polska jest demokratycznym państwem narodowym, podobnie jak inne kraje Europy.
Powstaje pytanie, czy inne to wszystkie czy też nie, np. czy chodzi o państwa należące do UE czy też również pozostałe, np. Białoruś. Ta niejasność utrudnia zorientowanie się, o co szło p. Morawieckiemu. Ponieważ żaden oficjalny dokument dotyczący ustroju RP nie zawiera zwrotu „demokratyczne państwo narodowe”, nie ma podstaw do tzw. wykładni autentycznej. Nie znalazłem też nazwy „demokratyczne państwo narodowe” w rozmaitych słonikach pojęć politologicznych. Ba, wielu autorów sądzi, że jest ona oksymoronem z uwagi na konflikt pomiędzy tym, co oznacza „demokratyczny”, a tym, co znaczy „narodowy”.
Polska Narodowa Demokracja
Aby zadowolić krytyków, dodam, że wiem to i owo o Narodowej Demokracji. Gdyby p. Morawiecki dokonał stosownych porównań, np. powiedziałby, że Szwajcaria (jest lub nie jest) demokratycznym państwem narodowym, byłaby to jakaś wskazówka interpretacyjna. A tak jesteśmy skazani na domysły, np. oparte na oświadczeniach pp. Morawieckich (seniora i juniora) w sprawie podzielanej przez nich doktryny politycznej. Pisałem już o tym w jednym z wcześniejszych felietonów. Tutaj tylko przypomnę, że p. Morawiecki (senior) stwierdził: „Prawo, które nie służy narodowi, to jest bezprawie”, a p. Morawiecki (junior): „Prawo nie jest najważniejsze w porównaniu z życiem ludzi i bezpieczeństwem”.
Stwierdzenia te nie kojarzą się najlepiej (szczegóły w moim przywołanym felietonie). Tak czy inaczej te proklamacje czynią wątpliwym to, że „podobnie jak inne kraje Europy”, oraz sugerują, by mieć się na baczności przed praktyczną implementacją teoretyczno-ustrojowych innowacji p. Morawieckiego (premiera). Tym bardziej że notujemy dalsze przykłady prawa działającego wstecz, niewątpliwie w celach narodowych.
Co ważniejsze dla Andrzeja Dudy
Konstytucja RP stanowi: art. 1. Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli; art. 2. Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej. Pan Duda uznał (opieram się na migawce z niedawnego wystąpienia, więc mogę relacjonować niedokładnie), że art. 1. jest ważniejszy od art. 2., co znaczy, że RP najpierw jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, a dopiero potem demokratycznym państwem prawa.
Niewykluczone, że jest to jakaś interpretacja pojęcia demokratycznego państwa. Ważniejsza jest jednak taka hierarchizacja przepisów ustawy zasadniczej, która sugeruje, że przepis o niższym numerze jest istotniejszy od przepisu o numerze wyższym. To wyjaśniałoby stosunek dobrej zmiany do wymiaru sprawiedliwości (dotyczą go art. 173–201). Jeśli mam rację co do treści wypowiedzi p. Dudy, to zdumiewające jest, iż doktor nauk prawnych, specjalista od prawa administracyjnego, dziedziny bliskiej prawu konstytucyjnemu, nie wie, że wszystkie przepisy ustawy zasadniczej mają ten sam walor, chyba że ona sama stanowi inaczej, np. ustala wyjątki od reguł.
Od kiedy (i jak) ma obowiązywać nowelizacja ustawy o IPN?
Skoro już jesteśmy przy TK, to warto wrócić do nowelizacji ustawy o IPN. Wielu polityków i publicystów oczekuje, że TK zmieni ustawę. To nieporozumienie. TK może uznać, że nowela jest konstytucyjna lub nie, ale nie ma kompetencji do wprowadzania jakichkolwiek zmian. Może co najwyżej wskazać w uzasadnieniu, co należałoby zrobić dla zadośćuczynienia wzorcom konstytucyjnym, ale ostateczny głos w tej sprawie należy do parlamentu.
Do 24 lutego nie było wiadome, czy ustawa ma być stosowana przed werdyktem TK czy nie. Jak pisałem w poprzednim felietonie, p. Karczewski (kierujący izbą pogłębionej refleksji, czyli Senatem RP) opowiadał, że nie będzie, ale p. Janicki, prokurator IPN (tj. instytucji reprezentującej pamięć narodową) zapewnił, że będzie stosowana od pierwszego dnia po wejściu w życie, czyli od 1 marca tego roku.
To drugie stanowisko zostało potwierdzone przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Pan Cymański pouczył, że wprawdzie ustawa będzie obowiązywać, ale to, jak zostanie zastosowana, zależy od mądrości. Być może to ostatnie stwierdzenie pozostaje w związku z wypowiedzią p. Ziobry: „Wskazówką dla prokuratorów, jak stosować nowe prawo, będzie werdykt Trybunału Konstytucyjnego” (prawdziwe kuriozum prawnicze). Wygląda na to, że wedle ministra sprawiedliwości RP prokuratorzy będą bezpośrednio stosować werdykt TK, a nie ogłoszony tekst ustawy. To byłaby na pewno niezwykła innowacja ustrojowa, być może w pełni zgodna z ideą demokratycznego państwa narodowego, ale znacznie mniej z praktyką państwa prawa.
Nowela ustawy o IPN będzie działać wstecz?
Pan Morawiecki kontynuuje swą krucjatę przeciwko antypolonizmowi. W wywiadzie udzielonym portalowi Bloomberg wskazał, że użycie przez prezydenta Baracka Obamę określenia „Polish death camps” jest „przykładem nabierania na sile antypolonizmu z powodu braku reakcji ze strony Polski lub słabości takiej reakcji przez ostatnie dziesięć lat”.
Godzi się zauważyć, że Obama w liście wystosowanym do Prezydenta RP 31 maja 2012 roku napisał, że „żałuje tego błędu”. Wychodzi na to, że błąd jest dowodem przybierania na sile antypolonizmu. Owa pomyłka amerykańskiego prezydenta, skorygowana przez niego z powodu wyraźnego protestu władz polskich, najwyraźniej świadczy o „braku reakcji ze strony Polski lub słabości takiej reakcji przez ostatnie dziesięć lat”.
Całe zajście miało miejsce w 2012 roku, czyli 6 lat temu, ale p. Morawiecki policzył, że obrazuje to, co działo się dziesięć lat wstecz i później. Ciekawa arytmetyka i historiografia na niej oparta. Wypada też zauważyć, że wedle p. Morawieckiego antypolonizm może być wynikiem pomyłki, czyli nieumyślny. Pan Obama ma duże szczęście, że pospieszył się z użyciem zwrotu „Polish concentration camps”. Gdyby to uczynił np. za tydzień, mógłby zostać ukarany, aczkolwiek raczej łagodnie, gdyż na mocy art. 55a. 2. można by mu wymierzyć grzywnę lub karę ograniczenia wolności z uwagi na działanie nieumyślne. Wszelako prokurator mógłby argumentować, że p. Obama jako prezydent USA powinien wiedzieć o tym, że zwrot „Polish concentration camps” jest niedopuszczalny, a skoro tak, to działał umyślnie i należą mu się trzy lata odsiadki lub grzywna. Nie ma też pewności, czy p. Obama jest bezpieczny w świetle tego, co rzekł w 2012 roku, bo przecież nie można wykluczyć, że zespół pod prezydencją mgr Przyłębskiej zaproponuje takie uściślenie noweli, że będzie ona działać wstecz.
Polska istniała w 1968 roku czy nie?
Innym sporym osiągnięciem historiograficznym p. Morawieckiego jest jego stwierdzenie: „W 1968 roku nie było w ogóle Polski. Był reżim komunistyczny”. Ta teza, rozumiana literalnie, prowadzi do wniosku, że p. Morawiecki chyba nie jest obywatelem polskim, skoro urodził się właśnie w 1968 roku, czyli wtedy, gdy Polski nie było. Interpretatorzy zaraz stwierdzili, że to tylko skrót myślowy (to bardzo modne określenie w obecnych czasach), mający znaczyć, że w 1968 roku nie było suwerennego państwa polskiego, co m.in. powoduje, że antyżydowska kampania z 1968 roku nie może być przypisana Polsce.
Marcem 1968 zajmę się w jednym z następnych felietonów, więc tutaj tylko zauważę, że wedle historyków badających tzw. wydarzenia marcowe ZSRR był całkowicie neutralny wobec wewnętrznej polityki ówczesnych władz polskich poza żądaniem, że ma nie dochodzić do wystąpień antyrosyjskich lub/i antyradzieckich. Tak więc rzeczona kampania była od początku całkowicie niezależna od tego, jak dalece PRL była suwerenna i czy w ogóle taka była.
Niemniej warto wypowiedź p. Morawieckiego wziąć na serio i nie traktować jej za skrót myślowy. Skoro Polski nie było w 1968 roku (powiedzmy, że był to polityczny twór X) i zapewne także dwa lata później, to układ PRL-RFN regulujący zachodnie granice tworu X (a także umożliwiający rozwiązanie kwestii administracji kościelnej na Ziemiach Zachodnich – stało się to w 1972 roku) nie istnieje.
Dalej: to nie Polska, ale twór X był członkiem ONZ i wielu innych organizacji międzynarodowych. Łatwo zauważyć, że pogląd p. Morawieckiego w sprawie (nie)istnienia Polski w 1968 roku otwiera całkowicie nowe perspektywy w rewizji powojennej historii świata.
Morawiecki obraził miliony Polaków
Kilka dni temu uczestniczyłem w dyskusji na tematy historyczne. W jej trakcie pewien pracownik IPN powiedział, że PRL nie była Polską. Spotkało się to z ostrą reakcją kogoś, kto większą część swego życia spędził w PRL, w szczególności przepracował kilkadziesiąt lat. „Pan mnie obraża” – rzekła ta osoba. „Niby dlaczego?” – zapytał pan z IPN. „Otóż dlatego, że innej Polski wtedy nie było, a ja pracowałem dla tego kraju, w którym żyłem, mając na uwadze Polskę” – padła odpowiedź.
W tej sytuacji były dziesiątki milionów Polaków, zarówno zwykłych ludzi, jak i sportowców, naukowców, pisarzy, artystów itd. Sportowcy odnosili sukcesy dla Polski, a nie dla PRL czy politycznego tworu X (dalej będę opuszczał „a nie dla PRL czy politycznego tworu X”), polska szkoła filmowa działała w Polsce, podobnie jak warszawski Teatr Narodowy za czasów Kazimierza Dejmka czy krakowski Stary Teatr za Konrada Swinarskiego, Witold Lutosławski mieszkał i komponował w Polsce, Jerzy Andrzejewski, Zbigniew Herbert, Antoni Słonimski, Tadeusz Różewicz i Julian Tuwim pisali swoje utwory w Polsce, dzieła Kazimierza Ajdukiewicza, Leopolda Infelda, Romana Ingardena, Leszka Kołakowskiego, Tadeusza Kotarbińskiego, Kazimierza Kuratowskiego, Wacława Sierpińskiego czy Władysława Tatarkiewicza zostały wydane w Polsce, a Artur Rubinstein i Swiatosław Richter przyjeżdżali koncertować do Polski, pierwszy z USA (i innych krajów zachodnich), natomiast drugi z ZSRR.
Niech to wystarczy dla dokumentacji, że p. Morawiecki, premier rządu Rzeczpospolitej Polskiej, stwierdzając, że Polski nie było w 1968 roku, nawet przyjmując, iż dokonał skrótu myślowego, srodze obraził miliony Polaków, zarówno tych zmarłych, jak i tych jeszcze żyjących, którzy mieszkali i pracowali w takiej Polsce, w jakiej mogli, bo innej właśnie nie było.
Niezależnie od tego p. Morawiecki może dzisiaj swobodnie rozprawiać o tym, że w 1968 roku nie było Polski m.in. dlatego, że to prawo wywalczyli mu także ci, których obecnie obraża czy którymi nawet pogardza. Dobrze byłoby, gdyby Polacy uważający się za ludzi lepszego sortu w kraju, którym rządzą, czasem pomyśleli, zanim coś powiedzą. Przypuszczam, że p. Morawiecki nie odniesie się do niniejszego tekstu, a jeśli to uczyni, zapewne powie, że został źle zrozumiany. Wszelako polityk jest od tego, aby był dobrze rozumiany.