To było nieuchronne, jeśli Mariusz Błaszczak przyszedł do MON z misją wyczyszczenia złogów po Antonim Macierewiczu – a coraz więcej wskazuje na to, iż takie właśnie ma zadanie – musiał zwolnić również zarząd PGZ.
W tym celu najpierw wymienił Radę Nadzorczą spółki, a ta natychmiastowo odwołała dotychczasowy zarząd. Zresztą stało się to za drugim dopiero podejściem, styczniowa próba się nie powiodła. Nowy zarząd nie został powołany, ma być wyłoniony po konkursie na prezesa, tymczasowo tę funkcję pełni oddelegowany z RN Jakub Skiba, współpracownik Błaszczaka z MSWiSA, zawodowy urzędnik po KSAP, od lat nominat PiS na rozmaite stanowiska państwowe.
Czystka w zarządzie i radzie PGZ
Dla przypomnienia: stanowisko prezesa PGZ stracił Błażej Wojnicz, wiceprezes Maciej Lew-Mirski oraz członkowie zarządu – Adam Lesiński, Szczepan Ruman i Roman Gut. Równocześnie do rady nadzorczej dokooptowano cztery nowe osoby: Jakuba Skibę, Wojciecha Dąbrowskiego (nowego przewodniczącego), Bogdana Borkowskiego i Pawła Olejnika. Z poprzedniej ekipy ostał się jedynie Grzegorz Domański. Czystka jest więc tak dogłębna jak w MON, gdzie minister Błaszczak również pozostawił tylko jednego wiceministra z poprzedniego składu kierownictwa.
O nowych ludziach w PGZ można powiedzieć, że z wyjątkiem jednego – Bogdana Borkowskiego – nie mieli bezpośrednich związków ze zbrojeniówką, są od lat związani z PiS lub są wręcz partyjnymi działaczami, oraz że część ma profesjonalne przygotowanie do pełnienia stanowisk urzędniczych, a część przyszła z państwowych spółek energetycznych.
Skiba rządzi i tnie
Prezes Skiba jest absolwentem KSAP z pierwszej promocji w 1993 roku. Jego urzędnicza kariera jest imponująca: od NIK, przez MSZ, dyplomację, KPRM, GUS, do MSWiA (dwukrotnie), NBP, a ostatnio PWPW. W tej ostatniej firmie był pełniącym obowiązki prezesa wysłannikiem Mariusza Błaszczaka w sytuacji kryzysowej. Skiba objął prezesurę, gdy jesienią zeszłego roku wybuchł skandal związany z podejrzeniem o podsłuchy i nagrywanie związkowców na zlecenie ówczesnego prezesa, nominata Antoniego Macierewicza, Piotra Woyciechowskiego.
Z dzisiejszej perspektywy widać, że to właśnie odejście szefa PWPW i wkroczenie do akcji Błaszczaka z jego ludźmi było początkiem końca Antoniego Macierewicza w rządzie. Jakub Skiba odegrał w procesie naprawczym PWPW istotną rolę i najprawdopodobniej teraz to samo czeka go w PGZ. Był narzędziem w ręku Błaszczaka – a tak naprawdę Jarosława Kaczyńskiego – które miało przeciąć nieakceptowane praktyki. Można więc oczekiwać, że za chwilę zacznie ciąć w zbrojeniówce.
Skiba jest przy tym tak doświadczonym człowiekiem, że nie da się nabrać na historyjki 20- i 30-latków, dla których stanowisko dyrektora było pierwszą poważną pracą. Jest nadzieja, że ich zweryfikuje – jest pewność, że „poleje się krew”.
Człowiek, który groził palcem
Ale najbardziej symboliczną z pierwszych dymisji w PGZ jest odejście Macieja Lew-Mirskiego. Szczupły, niewysoki prawnik był najbardziej wpływową – a czasami wręcz groźną – postacią polskiej państwowej zbrojeniówki za rządów PiS.
Od lat związany z Macierewiczem, był jego prawą ręką w PGZ – pełniąc funkcje nie tylko w centrali, ale i kilku spółkach zależnych. Znany z zamiłowania do promocji własnego wizerunku – odbył na przykład sesję z karabinkami produkcji fabryki broni Łucznik dla jednego z „biznesowych” magazynów – w rozmowach z potencjalnymi partnerami PGZ pokazywał inną twarz. Delegacje zagraniczne były nieraz zaszokowane językiem i gestykulacją. Prezes potrafił bowiem grozić palcem w czasie negocjacji na wysokim szczeblu. Teraz PGZ-owi ten palec odjęto, a wraz z nim pozbawiono Macierewicza wpływu na decyzje.
Będzie to rodzić konsekwencje, których skali jeszcze nie znamy. Już historia Bartłomieja Misiewicza i „ludzi z apteki w Łomiankach” pokazała, jak bardzo poprzedni układ zabiegał o umieszczenie w PGZ swoich protegowanych. Lew-Mirski był dla tego układu dużo ważniejszy niż Misiewicz, a przy tym nierzucający się tak bardzo w oczy. Jeśli Mariusz Błaszczak ma istotnie za zadanie wyczyścić również PGZ, to stopniowo będzie wyciągać ludzi układu, symbolicznie chwytając za palec wpływowego wiceprezesa.
Przykręcenie kurka z kasą?
Redukcja wpływów Macierewicza i jego akolitów w PGZ może mieć bolesne skutki dla najbardziej przychylnych mu mediów. Szybko po przejęciu władzy przez PiS prawicowe tytuły prasowe i projekty telewizyjne zostały zalane zleceniami reklamowymi, promocyjnymi, artykułami i audycjami sponsorowanymi przez państwowe spółki.
PGZ pod nieformalną dyrekcją Antoniego Macierewicza była jednym z liderów tego trendu, wykupując reklamy i sponsorując cykle artykułów m.in. w „Gazecie Polskiej” i TV Republika. Pamiętamy przecież, że swego czasu właśnie w Republice program militarny prowadzić miał sam Bartek Misiewicz, zwolniony właśnie z PGZ. Redaktor Misiewicz nie został co prawda gwiazdą telewizji, ale PGZ magazyn wojskowy sponsoruje od 34 tygodni. Jednocześnie to właśnie „GP” i TV Republika były głównymi krytykami odwołania Antoniego Macierewicza, a on sam nadal chętnie udziela im wywiadów, w których nie waha się w zawoalowany sposób, choć czasem ostro, polemizować z decyzją o swym odwołaniu, a nawet uderza w nowego ministra Mariusza Błaszczaka.
Mówi się, że przegląd umów cywilnoprawnych, zleceń, kontraktów reklamowych będzie jednym z głównych zadań nowej ekipy – nie tylko w MON, ale i w PGZ. Istnieje bowiem podejrzenie, że dzięki pozornie niewielkim, nierzucającym się w oczy umowom wytworzona została sieć zależności, na której przecięciu zależy „czyścicielom”. Tylko czekać, aż taki przegląd zostanie zarządzony nie tylko w centrali zbrojeniówki, lecz także w kilkudziesięciu formalnie niezależnych spółkach w terenie.
Nieuchronne spowolnienie zbrojeń
W skali makro dla biznesu PGZ obecne zmiany oznaczają oczywistą pauzę. Nowy prezes jest tylko tymczasowy, nie wiadomo nawet, czy wystartuje w konkursie. Nie jest też jasne, czy nowy zarząd PGZ będzie jedno-, dwu- czy kilkuosobowy. W tej ostatniej opcji na nowo trzeba będzie porozdzielać obszary kompetencji, co poprzedniemu pięcioosobowemu zarządowi zajęło kilka miesięcy.
Piony odpowiedzialności są w strukturze PGZ wyznaczone, ale być może nowy prezes i zarząd będą mieć nową koncepcję, co wywoła kolejne czasochłonne roszady. Pomijam już nawet kwestię wymiany kadr na niższych szczeblach zarządzania w centrali czy spółkach podległych. Wszystko to oznacza co najmniej kilkutygodniowe, a w najgorszym wypadku wielomiesięczne spowolnienie pracy. Już się zdążyliśmy przyzwyczaić, że polskie zbrojenia to serial tasiemcowy, a zwroty akcji możliwe są co kilka odcinków.
Jednak z upływem czasu sytuacja sprzętowa Wojska Polskiego staje się coraz poważniejsza, a brak strategicznych decyzji uruchamiających przełomowe programy grozi nie tylko degrengoladą technologiczną, lecz wręcz zagraża życiu i zdrowiu naszych – i sojuszniczych – żołnierzy. Jeśli kiedykolwiek nie było czasu na pauzę, to właśnie teraz.
Inna sprawa, że wbrew zapewnieniom poprzedniego kierownictwa MON PGZ nie wykazuje się zabójczą skutecznością w opracowywaniu i wdrażaniu nowych technologii i jako całość na pewno nie jest „jedną z najbardziej liczących się firm obronnych Europy”. Mimo ogromnej presji politycznej nie udało się stworzyć „państwowych” dronów, zasięgu taktycznego ani systemu zarządzania polem walki BMS.
Historia przejmowania Stoczni Marynarki Wojennej to bolesny dla marynarzy ciąg potknięć, w którym w dodatku zapomniano o jedynym budowanym w SMW okręcie „Ślązak”. O wpadce z Autosanem wszyscy chcieliby już zapomnieć... Król więc może nie jest całkiem nagi, ale nie wygląda na kompletnie ubranego.
Nowe szaty króla
Jeśli Mariusz Błaszczak myśli poważnie o reformie MON i PGZ, musi się spieszyć. Do końca kadencji zostało niewiele ponad półtora roku. Wziąwszy pod uwagę czas potrzebny na „nauczenie się” nowych ról przez nieobeznanych z wojskiem i zbrojeniami ludzi w resorcie oraz dokooptowanie szefostwa PGZ, na realne działania zostanie rok.
Dobrym sygnałem po stronie instytucjonalnej jest odnowienie dialogu z prezydentem, co może zaowocować uzupełnieniem korpusu generalskiego i decyzjami o strukturze dowodzenia. Czy uda się opracować nową strategię obronną – tu już są wątpliwości, bo czasu na opracowanie takiego dokumentu jest mało. Czy uda się stworzyć Agencję Uzbrojenia – wątpliwości są jeszcze większe. Same międzyresortowe uzgodnienia zajmą około roku. Chyba że Błaszczak ma w szufladzie gotowy projekt i przeforsuje go z poparciem premiera i prezesa.
Rzekomo przyjęta przez MON Macierewicza Narodowa Polityka Zbrojeniowa może dać podstawy strategiczne do nowego planu zakupów, jeśli rzeczywiście istnieje – nie pokazano bowiem nawet jej założeń. W najbliższym czasie trzeba skupić się na zamknięciu tematów, które leżą na stole negocjacyjnym – w pierwszej kolejności systemu Wisła. Po stronie PGZ kluczowe jest wpięcie w jego realizację poszczególnych spółek, nie potrzeba do tego nowego prezesa centrali. Jeśli Mariusz Błaszczak zechce teraz na nowo analizować cały zbrojeniowy krajobraz, co sugerował, musi mieć świadomość konsekwencji w postaci dalszych opóźnień.
Gdy zostanie mu mniej niż rok, szanse na dokonanie czegokolwiek spadną niemal do zera.