Juliusz Ćwieluch: – Pamięta pan jubileuszową, 50. konferencję, poświęconą bezpieczeństwu lotów? To było dokładnie 10 lat temu, 23 stycznia.
Jan Rajchel: – Nastroje były optymistyczne. Rok 2007 r. był pierwszym w historii polskiego lotnictwa wojskowego, w którym nie było ani jednej katastrofy ani awarii. Nie wydarzyło się nic groźnego. Trudno się więc dziwić, że konferencja kończyła się w ogólnie dobrych nastrojach.
A następnie znaczna część jej uczestników wsiadła na pokład samolotu Casa i kilka godzin później zginęła.
Tak to niestety wyglądało.
Nim samolot uderzył w ziemię, miał jeszcze lądowanie w Powidzu, gdzie wysiadło 10 osób, i w Krzesinach, gdzie wysiadło kolejnych 15 pasażerów.
Wśród tych, którzy wysiedli, byli m.in. generałowie: Mikutel, Usarek, Jemielniak. Czołówka dzisiejszych dowódców. W Krzesinach wysiadło sporo pilotów F-16. Gdyby zginęli, nie wiem, czy do dziś udałoby się osiągnąć tak wysoki poziom gotowości tych maszyn. Katastrofa Casy była wielkim ciosem dla całego lotnictwa. Straciliśmy 20 osób.
Rozmawiałem z jednych z tych, którzy wysiedli. Krótko po katastrofie był na miejscu. Wspominał, że miejscami ziemia była jeszcze ciepła po pożarze. Brodził w zgliszczach i ciągle zadawał sobie pytanie, jak mogło do tego dojść?
Po katastrofie powstał szczegółowy raport. Wiele można się z niego dowiedzieć. Co prawda minister Macierewicz zarządził usunięcie tego dokumentu z oficjalnych stron, ale spokojnie można znaleźć go na innych.
Na poziomie tekstu rozumiem, co w nim zapisano. Ale nie rozumiem, jak to możliwe, że pilot nie włączył systemu ostrzegającego przed zderzeniem z ziemią?
Piloci nie używali tego systemu, mogli nawet nie wiedzieć, że go mieli na pokładzie.