Kraj

Głosować, nie głosować

O czym warto przypomnieć tzw. obrońcom życia

Czarna Środa, protest w Katowicach Czarna Środa, protest w Katowicach Maciej Jarzębiński / Forum
Zdaje się, że kolejnymi krokami powinno być powołanie policji antyaborcyjnej, zakaz wyjazdów kobiet w ciąży za granicę i uzupełnienie kodeksu karnego przestępstwem zaniechania czynności prokreacyjnych.

Aforyzmy mają to do siebie, że są przesadne. Tak też jest z jednym z tych, które znalazły się w moim poprzednim felietonie, mianowicie nr 28: „Polityka przenika wszystko. Tak, tak kwestia początku istnienia człowieka z filozoficznej, teologicznej, moralnej, biologicznej i prawnej stała się polityczną. I to wyłącznie”. Nie sądziłem, że stanie się aktualny tak szybko.

Jak wiadomo, do Sejmu wpłynęły dwa obywatelskie projekty ustaw dotyczących aborcji, jeden zaostrzający obecny stan prawny, drugi – liberalizujący (nie poruszam także kwestii, skądinąd ciekawej, tzw. praw reprodukcyjnych). Nie będę zajmował się szczegółami obu projektów i ich kontekstem – poza tzw. aborcją eugeniczną. Nazwę „eugenika” wprowadził Francis Galton (w 1883 roku) na oznaczenie idei doskonalenia gatunku ludzkiego poprzez selektywne rozmnażanie osobników o pożądanych cechach oraz eliminowanie z puli genetycznej osób o cechach niepożądanych, np. wadach rozwojowych, ale także z uwagi na alkoholizm i rozwiązłość. Projekt eugeniki był wprowadzony przez nazistów, ale próbowany także w USA i Szwecji poprzez przymusową sterylizację osób niepełnosprawnych intelektualnie. Te konteksty są powszechnie uważane za odrażające.

Termin „eugenika” został też użyty przez Margaret Sanger, amerykańską działaczkę na rzecz praw kobiet, w 1919 roku. Ci, którzy popierają projekt zgłoszony przez Fundację Życie i Rodzina (zaostrzenie obecnej ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży), mają gotowy argument. Ma on mniej więcej taką postać: Hitler postulował eugenikę w celach zbrodniczych, inni też, a więc tezy Sanger są nie do przyjęcia.

Tymczasem miała ona na myśli, co wyraźnie stwierdziła, świadome planowanie rodziny, m.in. poprzez możliwość usunięcia płodu (nazwa „dziecko poczęte” jest produktem ideologicznym) z powodu jego nieusuwalnych wad. Nie ma to nic wspólnego z eugeniką w niewątpliwie złym sensie.

Nawiasem mówiąc, ani Sanger, ani współczesne projekty dopuszczające aborcję z powodu stwierdzonych medycznie wad płodu nie zalecają przymusowego usuwania ciąży w takich przypadkach, ale jedynie dopuszczają taką możliwość. Jest wiele przykładów wyrażania, także ze strony liberałów „aborcyjnych”, najwyższego podziwu dla heroizmu kobiet rodzących niepełnosprawne dzieci i potem opiekujących się nimi, ale to nie przesądza, że każda potencjalna matka ma taki obowiązek. To wyjaśnienie powinno wystarczyć dla uzasadnienia tezy o jawnie manipulacyjnym używaniu nazwy „aborcja eugeniczna”. Nie dostrzega tego np. p. Duda, w końcu człowiek wykształcony, ba, nawet doktor nauk prawnych, który oznajmił, że nigdy nie zgodzi się na aborcję z powodów eugenicznych.

Opozycja zachowała się nieracjonalnie

Wynik głosowania w Sejmie, który doprowadził do skierowania projektu Fundacji Życie i Rodzina do stosownej komisji sejmowej i odrzucenia liberalizującego, wywołał ożywioną dyskusję. Okazało się bowiem, że przepadnięcie drugiego było efektem decyzji niektórych posłów (i posłanek) opozycji, głosujących przeciw drugiemu lub wstrzymujących się od głosu. Paradoks polegał na tym, że prawie 60 posłów (i posłanek) PiS głosowało za skierowaniem obu projektów do dalszych prac legislacyjnych.

Sprawa jest delikatna. Zwyczajowo nie wprowadza się dyscypliny partyjnej w głosowaniach parlamentarnych dotyczących kwestii światopoglądowych. PO i Nowoczesna wprowadziły oblig głosowania także za projektem liberalizującym i nawet wyciągają konsekwencje wobec „dysydentów”. Ci zaś powołują się na coś w rodzaju klauzuli sumienia. Co ma przeważyć: czy konsekwencja polityczna, zwłaszcza w napiętej sytuacji politycznej, czy indywidualne poglądy?

Twierdzę, że część opozycji (ta, która utrąciła projekt liberalizujący) zachowała się wyjątkowo nieracjonalnie. Nie mam zamiaru kwestionować spraw sumienia, ale jestem przekonany, że główną rolę odgrywała oportunistyczna motywacja, aby nie narazić się biskupom. Z drugiej strony, głosowanie nad skierowaniem dowolnego projektu do dalszych prac w komisji nie jest jego poparciem, a tylko wyrazem stanowiska, że jeśli został złożony w parlamencie, ma być procedowany, o ile spełnia warunki formalne. Jeśli ktokolwiek ma moralne problemy z daną inicjatywą prawodawczą, może, a nawet powinien to wyrazić w głosowaniu za przyjęciem (odrzucaniem) stosownego projektu ustawy.

Trzy scenariusze

W dyskutowanej sprawie są trzy możliwości. Po pierwsze, utrzymać istniejący stan rzeczy (za czym opowiada się PO). Po drugie, przyjąć restrykcje proponowane przez Fundację Życie i Rodzina. Po trzecie, opowiedzieć się za liberalizacją. Szansa na to, aby ta trzecia opcja znalazła poparcie nawet na poziomie komisji, a tym bardziej całego Sejmu, jest prawie żadna, przynajmniej w tej kadencji. Można nawet przypuszczać, że partii rządzącej zależy na utrzymaniu status quo, a byłoby to łatwiejsze, gdyby w komisji procedowano dwa projekty. Wtedy zawsze można powiedzieć, że odrzucamy skrajności i opowiadamy się za kompromisem.

Było to zresztą przerabiane całkiem niedawno, gdy ekipa dobrej zmiany ugięła się przed protestami kobiet. To, jakie są rzeczywiste zamiary PiS w sprawie prawa o aborcji, okaże się niedługo, gdy ruszą dalsze prace legislacyjne na projektem Fundacji Życie i Rodzina. Na razie promotorzy dobrej zmiany odnieśli niewątpliwy sukces, ponieważ mogą się przedstawiać jako politycy respektujący projekty obywatelskie, nawet jeśli nie zgadzają się z nimi. Przebieg ostatniej Czarnej Środy pokazał, że odium za polityczną głupotę niewielkiej części opozycji spada na cały obóz przeciwstawiający się Prawu i Sprawiedliwości. Głosowanie nad prawem o aborcji pokazało, że opozycja nie jest dobrze zorganizowana i nie potrafi wypracować jednolitego stanowiska w sprawach światopoglądowych. To zresztą nic nowego, biorąc pod uwagę rozmaite dawniejsze podziały w PO. Nowoczesna, a przynajmniej część, idzie tym samym tropem.

Niedawno słuchałem wywiadu z p. Kowalczykiem, nowym ministrem środowiska, czyli następcą p. Szyszki. Ten ostatni szczęśliwie (dla pożytku społecznego) pożegnał się z urzędem, który tak spektakularnie sprawował (w szczególności gdy zasiadał w okazałej karecie z jednym z biskupów). Trudno na razie coś orzec na temat działań p. Kowalczyka na jego nowym stanowisku.

Ochrona życia... a smog?

Dziennikarka zapytała go o jego stosunek do projektów ustaw w sprawie aborcji. Pan Kowalczyk odparł, że głosował za radykalną ochroną życia, bo to jest bez porównania ważniejsze od powinności kierowania projektów obywatelskich do dalszych prac legislacyjnych. Jestem zbudowany moralną postawą p. Kowalczyka. Wszelako powinien wiedzieć, właśnie jako minister środowiska, że 45 tys. Polaków umiera rocznie z powodu smogu. Pan Kowalczyk jest matematykiem z wykształcenia, więc może łatwo obliczyć, że ta liczba wielokrotnie przekracza liczbę aborcji dokonanych w Polsce.

Niemniej p. Kowalczyk jest członkiem rządu, który niewiele zrobił (podobnie jak poprzednie) dla ochrony życia setek tysięcy Polaków przed skutkami smogu. Rząd ma oczywiście bardzo ambitne plany, nawet ma się pojawić minister do walki ze smogiem, ale stawianie na energetykę węglową nie bardzo potwierdza te szczytne zamiary. Poczekamy, zobaczymy, na razie okazuje się, że zliberalizowano normy zasiarczenia węgla, co znaczy, że ten surowiec energetyczny stanie się jeszcze szkodliwszy.

A obrońcom życia warto przypomnieć, po pierwsze, że najmniej aborcji jest tam, gdzie jest ona dozwolona, gdzie oświata seksualna jest na wysokim poziomie oraz gdzie środki antykoncepcyjne są powszechnie dostępne i stosowane. Po drugie, że wedle przewidywań ekspertów w Polsce rozwinie się podziemie aborcyjne, nie mówiąc już o wyjazdach za granicę dla usunięcia ciąży. Kolejnymi krokami powinno być powołanie policji antyaborcyjnej, zakaz wyjazdów kobiet w ciąży za granicę i uzupełnienie kodeksu karnego przestępstwem zaniechania czynności prokreacyjnych.

Takie będą Rzeczpospolite...

Innym skandalem zaserwowanym przez opozycję (i nie tylko), tym razem in gremio, było głosowanie nad nowelizacją prawa łowieckiego. Przyznało ono myśliwym niespotykane przywileje, mianowicie prawo do użycia broni niemal wszędzie i karanie tych, którzy przeszkadzają w polowaniach. Nic nie sugerowały posłom, koalicji i opozycji, przypadki postrzelenia, nawet śmiertelnego, osób w trakcie polowań czy afera nieopodal Wadowic, która omal nie skończyła się tragicznie dla dzieci ćwiczących konną jazdę.

Elokwentny p. Kierwiński z PO spokojnie oświadczył, że wielu parlamentarzystów nie wiedziało, nad czym głosuje. Ustawa ma być poprawiona, o czym powiadomił p. Kowalczyk we wspomnianym wywiadzie. Okazuje się, że w żadnej mierze nie chodzi o zwierzęta, ale o to, aby myśliwi nie mogli np. strzelać na terenie prywatnych posesji. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz zwracam uwagę na okrucieństwo wobec zwierząt pleniące się w Polsce. Codziennie czytamy o psie powieszonym w lesie, o skutkach zabaw z fajerwerkami w okolicach Nowego Roku, o kocie, któremu urwano jądra, czy o koniu, który upadł na drodze do Morskiego Oka, a którego woźnica podniósł i popędził w dalszą drogę. A podróżni nic nie mieli przeciwko temu, boć przecież zapłacili za transport. W pewnej miejscowości pies przerażony hukiem fajerwerków nadział się na sztachetę i nie było nikogo, kto by mu pomógł. Wisiał kilka godzin, na szczęście go uratowano. Sołtys oświadczył, że to nie jego sprawa, bo ma układ z panią weterynarz w sprawie pomocy zwierzętom, ale ta wyjechała na Sylwestra. Biedaczka nie przewidziała, że może być potrzebna, a rzeczony urzędnik nie raczył tego sprawdzić.

To bardzo drobne fakty w porównaniu z dopuszczeniem przemysłowego uboju rytualnego przez dawny Trybunał Konstytucyjny (dla sprawiedliwości przypomnę, że sędziowie rekomendowani przez PiS byli przeciwko temu haniebnemu orzeczeniu) lub potwornościami dziejącymi się w polskich fermach hodowlanych. To wszystko jednak na razie nie interesuje zarówno promotorów, jak i krytyków dobrej zmiany. Wprawdzie nic, co ludzkie, nie jest ponoć im obce, ale to zwierzęce już tak. Problem nie tylko w losie zwierząt, ale w tym, że aby – może zbyt pompatycznie – powiedzieć: takie będą Rzeczpospolite, jaki będzie stosunek ich obywateli do zwierząt.

Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Ile tak naprawdę zarabiają pisarze? „Anonimowego Szweda łatwiej sprzedać niż Polaka”

Żeby żyć w Polsce z pisania, pisarz i pisarka muszą być jak gwiazdy rocka. Zaistnieć, ruszyć w trasę, ściągać tłumy. Nie zaszkodzi stypendium. Albo etat.

Justyna Sobolewska, Aleksandra Żelazińska
13.12.2024
Reklama