Kraj

Człowiek z miasta

Uważność jest drugą, oprócz normalności, cechą dystynktywną książki.

Zdarza mi się czasem wklepać nazwisko dowolnego celebryty lub celebrytki do komputera. Zazwyczaj z przykrością konstatuję, że to mój rocznik. Odczuwam wtedy dziwny rodzaj wstydu. Oto, pi razy drzwi, czterdziestolatkowie władają wyobraźnią zbiorową, odpowiadają za pewien rodzaj emploi, które we mnie budzi co najmniej lęk. Szukając więc pokoleniowej identyfikacji, jestem skazany na bolesną porażkę. Mało tego. Kiedy wklepuję do komputera nazwisko jakiegoś polityka, wiem już, że zachodzi ryzyko analogiczne. To może być mój rówieśnik. W takiej sytuacji czuję już tylko wstyd. Zazwyczaj pragnę, aby polityka była domeną starczej frustracji, a popkultura obszarem, w którym buzuje tylko głupota i hormony. Ale nie ma się co oszukiwać. Zaskakująca większość celebrytów i polityków to moja klasa. Sami cyniczni prymusi.

Niemniej nadchodzi taki dzień, kiedy trafia się na człowieka z miasta, gościa w obgryzionej przez papierosowy dym czapeczce. Gość ten wygląda po ludzku. A pod czapką ma mózg zamiast trocin. I ten mózg pracuje na pełnych obrotach literackich, chociaż w świecie literatury z takim nazwiskiem można mieć pod górkę. Owszem, facet lubi swoje podwórko, gloryfikuje lokalny etos, ba, czasem nawet obnosi się po scenie. Nie jest to jednak scena ścianek. Raczej kluby ulokowane w jakichś dawnych fabrykach tytoniu.

W takiej fabryce widziałem go na żywo, chyba pierwszy raz w życiu. Dobre to było. To, co nawijał, z raczej niespotykaną łatwością, było literaturą w stanie czystym. Niby opowieści z życia wzięte, a jednak ciekawie zmetaforyzowane, wyszczekiwane i wyśpiewywane z nerwem prywaciarza, który dba o wiarygodność własnego towaru słowno-muzycznego. Rzeczony gościu zagadał ze mną. Ustaliliśmy sprawy techniczne koncertu. I tyle go potem widziałem, co z ostatnich rzędów pląsającej publiki.

Polityka 3.2018 (3144) z dnia 16.01.2018; Kultura; s. 92
Reklama