Generał Joseph Dunford przyleciał do Powidza ze świątecznymi odwiedzinami u amerykańskich żołnierzy na misji. Była to pierwsza tego rodzaju wizyta szefa połączonych sztabów USA.
Drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Na lotnisku w Powidzu ląduje ogromny szary czterosilnikowy transportowiec C-17. Wysiada z niego kilku żołnierzy w polowych mundurach i czereda modnie ubranych cywilów. Żadnych szpalerów, dywanów, orkiestr. Ale jednym z gości jest czterogwiazdkowy generał Korpusu Piechoty Morskiej USA Joe Dunford, szef Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, „pierwszy żołnierz Ameryki”. Z naszej perspektywy – najważniejszy żołnierz świata. Nie wita go jednak nikt z Ministerstwa Obrony Narodowej czy BBN. Nie ma też szefa Sztabu Generalnego. Jedyny wyższy rangą polski oficer to dowódca generalny, generał dywizji Jarosław Mika. Taka sytuacja.
Zamiast świąt – wizyta u żołnierzy
„Nie mogliśmy Was zabrać do domu na święta, więc zabraliśmy trochę domu na święta do Was” – z takim przesłaniem, nie zważając na sezon urlopowy, generał Dunford wybrał się w świąteczną trasę niemalże dookoła świata. Nie był jednak sam, delegację tworzyli komicy, aktorzy, muzycy, a nawet zapaśnicy amerykańskiego wrestlingu.
Za każdym razem po krótkich przemówieniach były występy, poczęstunek, bezpośrednie rozmowy, a na ekranach wyświetlano pozdrowienia od rodzin i przyjaciół dla stacjonujących w odwiedzanych bazach żołnierzy. Organizacja charytatywna USO organizuje takie wyjazdy od ponad 75 lat. W tym roku pięciodniowa trasa miała dziesięć przystanków w Azji i Europie. Zanim wylądował w Polsce, generał Dunford był z całym tym „latającym cyrkiem” w hiszpańskiej bazie Moron, na pokładzie lotniskowca Theodore Roosevelt w Zatoce Perskiej, w bazie Bagram w Afganistanie i w Iraku. Wszędzie tam Amerykanie stacjonują od lat, ale w wielkopolskim Powidzu są dopiero od około roku. Najważniejszy wojskowy USA na święta odwiedził ich pierwszy raz. I w ogóle po raz pierwszy był w Polsce.
Do Powidza jak do siebie
Dlaczego właśnie tam? Przecież jednostki US Army rozsiane są w Polsce od Orzysza po Żagań! Po pierwsze, tak było wygodnie. Wojskowe lotnisko i infrastruktura na miejscu, nie trzeba organizować kolumn samochodowych ani śmigłowców. Choć akurat te są pod ręką, bo w Powidzu bazuje już część amerykańskiego komponentu lotniczego przypisanego do rotacyjnej brygady pancernej – Chinooki, Black Hawki i Apacze.
Liczyło się też to, że dowództwo US Army Europe – i osobiście jej były dowódca gen. broni Frederick „Ben” Hodges (odszedł w grudniu na emeryturę) – wybrało Powidz na amerykański przyczółek w Polsce. Dzięki NATO za trzy lata powstanie tam nawet magazyn uzbrojenia dla kolejnej pancernej brygady. Co jakiś czas przylatują samoloty – najczęściej transportowe Herculesy, ale w zeszłym roku na kilka godzin zawitały nawet Raptory. Teraz w Powidzu poza lotnikami najwięcej jest amerykańskich logistyków (obecnie to 143. Combat Sustainment Support Battalion Gwardii Narodowej ze stanu Connecticut). Dbają nie tylko o to, by ruch wojsk USA do Polski, po Polsce i przez Polskę odbywał się gładko, ale przede wszystkim – by żołnierze na misji mieli co jeść, gdzie spać, czym się łączyć i na czym jeździć. To oni pierwsi wylądowali w Polsce, zanim jeszcze ze statków i kolejowych bocznic wtoczyły się Abramsy, i oni ostatni wyjadą – jeśli kiedykolwiek żołnierze USA Polskę opuszczą (to w przewidywalnej przyszłości nam nie grozi).
Świąteczny letarg
W czasie gdy generał Dunford lądował w Powidzu, Polska pogrążona była w błogim świątecznym nicnierobieniu. Taki stan ogarnął też instytucje Wojska Polskiego i MON. Wizyty w polskich kontyngentach wojskowych za granicą – w Afganistanie i Kuwejcie – odbyły się w poprzednim tygodniu, podobnie jak uroczysta wigilia zwierzchnika Sił Zbrojnych z najwyższymi dowódcami.
Same święta żołnierze i ich polityczni zwierzchnicy spędzali już w domach. O przyjeździe najważniejszego wojskowego z USA polskie władze oczywiście wiedziały. Ale do Powidza nie pofatygował się nikt z ministerialnej czy sztabowej wierchuszki. Zresztą czterogwiazdkowego odpowiednika nie bylibyśmy nawet w stanie do Powidza wysłać, bo takiego generała od niecałego roku nie mamy. Po odejściu byłego szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, generała Mieczysława Gocuła, najwyżsi rangą są u nas trzygwiazdkowi generałowie broni.
Ale żaden z pięciu takich oficerów Dunforda w Powidzu nie powitał. Honor kraju gospodarza ratował dowódca generalny, ciągle dwugwiazdkowy generał Mika – w tym sensie jedna z „ofiar” blokady nominacji na wyższe stopnie generalskie, bo z racji zajmowanego stanowiska trzecia gwiazdka mu się należy. Przypomnijmy tylko, że gdy Amerykanie wjeżdżali do Polski, witano ich kilkakrotnie w wielu miejscach, na niskim, średnim i najwyższym szczeblu. Teraz jednak prawie nikt się nimi nie zainteresował.
Nic się nie stało?
Formalnie – nikt nie musiał. To nie była okazja do oficjalnych rozmów, formalnych spotkań, salw honorowych, hand-shake’ów przed kamerami – tak przecież lubianych przez naszych politycznych liderów. Nie było mowy o żadnych politycznych czy wojskowych ustaleniach, choć na horyzoncie ważne decyzje NATO, szczyt Sojuszu w lipcu i uruchomienie tzw. amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce pod koniec roku.
To był jednak czas, żeby być z żołnierzami naszego najważniejszego sojusznika, by podziękować, że oni są z nami, by uścisnąć rękę ich najważniejszego generała, choćby na płycie lotniska. Zwłaszcza że choć generał Dunford przylatywał do Polski po raz pierwszy, polskich żołnierzy świetnie zna z Afganistanu. Zanim został głównym wojskowym doradcą prezydenta – bo Szef Kolegium Połączonych Szefów Sztabu nie pełni w USA funkcji dowódczych – a wcześniej komendantem Korpusu Piechoty Morskiej, był dowódcą wielonarodowych sił ISAF. W 2014 roku otrzymał z rąk polskiego ambasadora w Kabulu Gwiazdę Afganistanu odznaczenie wojskowe przyznawane za służbę w kontyngencie.
Ale być może to strona amerykańska nie życzyła sobie spotkań z politykami. Być może, mając świadomość szczególnej sytuacji, strona polska wcale o nie nie zabiegała. Amerykanie świętowali we własnym gronie, choć na polskiej ziemi, po raz pierwszy w taki sposób, w obecności swego najważniejszego wojskowego.
Powidz? Gdzie to jest?
W efekcie jednak na publikowanych przez amerykańskie źródła zdjęciach – bo nasze w ogóle wizytę przemilczały – nie widać symboli Polski, nie ma polskich flag ani mundurów polskich żołnierzy. Powidz stał się jedynie punktem na mapie podróży szefa sztabu, jednym z wielu, gdzie owszem, stacjonują Amerykanie. Ale gdzie ten Powidz jest i o co tam chodzi?
Chyba nawet nie podjęliśmy próby, by pokazać. Na szczęście jedna z występujących dla wojska artystek, komiczka i aktorka Iliza Shlesinger, ubrała T-shirt ze stylizacją polskiego godła narodowego. Na Instagramie napisała, że jest po części Polką. Jej zdjęcie miało dziś ponad 5 tys. „lajków”.