W Sądzie Rejonowym dla Warszawy Śródmieścia wersja policyjna rozsypała się jak domek z kart. Sąd orzekł, że uczestnicy ruchu Obywatele RP stojący z banerami przy ulicy Smolnej zostali bezprawnie zatrzymani. Policja twierdziła, że zatrzymanie nie było zatrzymaniem, a jedynie czynnością legitymowania.
Oto fakty. W dniu Święta Niepodległości przez stolicę przeszedł marsz, w którym dominowali członkowie organizacji nacjonalistycznych (Młodzieży Wszechpolskiej i ONR). Nieśli transparenty z hasłami nawołującymi do nienawiści i wznosili hasła o podobnej treści. Nieopodal trasy ich przemarszu, ale w odległości ponad 100 metrów, przy ul. Smolnej kilkadziesiąt osób stanęło z banerami o treściach antyfaszystowskich, aby wyrazić w ten sposób protest przeciwko zawłaszczaniu Święta Niepodległości przez skrajną prawicę.
W pewnym momencie, zanim jeszcze Marsz Niepodległości się rozpoczął, specjalny oddział policyjny na rozkaz przełożonych spacyfikował antyfaszystowską pikietę. Ludzi brutalnie porywano z ulicy i wrzucano do policyjnych tzw. suk (w tym niżej podpisanego). Przez kilkadziesiąt minut kolumna furgonetek jeździła po Warszawie, aby w końcu zaparkować przed komisariatem przy ul. Dzielnej. Tam przez kilka godzin zatrzymane osoby tkwiły w wąskim i dusznym korytarzu. Po pewnym czasie funkcjonariusze przystąpili do spisywania obywateli. Pierwsza osoba wyszła z komisariatu po mniej więcej dwóch godzinach, a ostatnia po prawie pięciu, jakie upłynęły od momentu zatrzymania.
Policja jest innego zdania
Większość uczestników pikiety zaskarżyła czynności policyjne, wskazując na liczne nieprawidłowości. Wszystkie skarżące osoby zgodnie twierdziły, że czynność legitymowania została przez policję wykorzystana do zatrzymania bez podania przyczyn i bezprawnego pozbawienia wolności. 3 stycznia sąd w ustnym uzasadnieniu potwierdził, że doszło do bezzasadnego zatrzymania, a czynności policyjne wykonano nieprawidłowo. Sędzia zapowiedziała, że zostanie skierowane do prokuratury doniesienie o nadużyciu uprawnień przez funkcjonariuszy, czyli o poważne przestępstwo.
Rzecznik Komendanta Głównego Policji mł. insp. dr Mariusz Ciarka prawdopodobnie nie spodziewał się, że sąd zajmie takie stanowisko, bo w liście, który ostatnio dotarł do redakcji POLITYKI, stwierdził, że policja nikogo nie zatrzymała, a jedynie przeprowadziła czynność legitymowania. Uczyniła to wyjątkowo sprawnie, a zarzut, jakoby osoby były „przez wiele godzin przetrzymywane, jest nieprawdziwy, bo średni czas realizacji czynności wyniósł godzinę”. Rzecznik zauważył, że „to naprawdę szybkie i skuteczne działanie”.
Upór pana rzecznika i sposób, w jaki brnie w opisywaniu faktów wbrew ustaleniom sądu, jest zaiste godny pochwały, ale wyłącznie przez ministra Mariusza Błaszczaka. W policji staje się powoli normą komunikowanie nieprawdy. I w zasadzie nikt za kłamstwa nie ponosi odpowiedzialności. To postępowanie przypomina szatniarza z kultowego „Misia”: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobisz?”.
Minister Błaszczak też ponosi odpowiedzialność
Co można zrobić komendantowi głównemu policji Jarosławowi Szymczykowi, który wieczorem 11 listopada podczas konferencji prasowej opowiadał bez zmrużenia powieki, że żadnej z osób protestujących na ul. Smolnej policja nie postawi zarzutów, a jej działania były wyłącznie prewencyjne? Właśnie uczestnicy pikiety ze Smolnej są wzywani na policyjne przysłuchania w charakterze podejrzanych i na własne uszy słyszą zarzut o zakłócanie legalnego zgromadzenia. To jasne, że teraz policja, której sąd zarzucił przekroczenie uprawnień, będzie starała się przykryć swoją wpadkę rzekomymi wykroczeniami osób stojących na Smolnej. Jeszcze raz należy wspomnieć, że pikieta nie zakłócała żadnego legalnego zgromadzenie, bowiem kiedy osoby w niej uczestniczące i niestojące na planowanej trasie pochodu zostały wrzucone do suk, marsz jeszcze się nie rozpoczął.
W związku z ostatnim postanowieniem sądu senator Bogdan Klich wysłał do ministra Błaszczaka pytanie, jakie konsekwencje i kiedy minister „wyciągnie wobec osób odpowiedzialnych za przeprowadzenie akcji, która według sądu była niezgodna z prawem”. Dolary przeciwko orzechom, że pan minister takich odpowiedzialnych osób wśród policjantów nie znajdzie i konsekwencji nie wyciągnie. Musiałby przecież przyznać, że on sam też ponosi odpowiedzialność – jako przełożony policyjnych dowódców.