Artykuł w wersji audio
W maju 2015 r. popełnił samobójstwo, wieszając się we własnym domu, 14-letni Dominik z Bieżunia. Był wyzywany w szkole od „pedziów”. Na początku tego roku szkolnego samobójstwo popełnił inny 14-latek – Kacper z Gorczyna. Powiesił się w domu. Rówieśnicy prześladowali go w szkole, ponieważ uznali, że ma „inną orientację”. Matka przeniosła go do drugiej szkoły, gdzie od razu zaczęły się kolejne szykany.
Media żyły tematem przez kilka dni. Organizacje LGBT zrobiły akcję „Zapal znicz dla Kacpra”. Posłanka Krystyna Pawłowicz na Facebooku skomentowała: „Nie siejcie patologii, nie będzie jej śmiertelnego żniwa. Nie demoralizujcie dzieci i młodzieży, dajcie im w spokoju, zgodnie z naturą przeżyć ich dzieciństwo i młodość”. 229 pracowników akademickich z całej Polski zaapelowało do rektorki Wyższej Szkoły Administracji i Prawa w Ostrołęce dr Elżbiety Łojko o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec dr hab. Krystyny Pawłowicz, która jest zatrudniona na etacie profesorskim tej uczelni, za „notoryczne szerzenie treści ksenofobicznych, homofobicznych, rasistowskich”. Na razie bez echa.
Ogólnie młodzież nieheteroseksualna 20 razy częściej niż rówieśnicy myśli o samobójstwie. Dzieci i młodzież często prześladują „innych”, bo ksenofobia leży w ludzkiej naturze. W przeciwieństwie do tolerancji, której trzeba się uczyć. Nie uczy jej polska szkoła, bo ignorowanie edukacji równościowej to specjalność III RP od lat.
•
W zeszłym tygodniu zapadł pierwszy w Polsce prawomocny wyrok w sprawie prześladowania w szkole z powodu orientacji seksualnej. Tym razem nie chodziło o małą miejscowość, ale o Warszawę. Konkretnie o Zespół Szkół Gastronomiczno-Hotelarskich przy ul. Majdańskiej.
Był 2012 r. Nastoletni Jakub Lendzion przyznał się, że jest gejem, kiedy koledzy ze szkoły pytali go o zdjęcie z Anną Grodzką (pierwsza polska transpłciowa posłanka), które znaleźli w internecie. Zaczęło się wyśmiewanie, wyzwiska (pedał, pedofil, pedzio, ciota, homoś), podstawianie nogi, popychanie, notoryczne chowanie plecaka, rzucanie na lekcji różnymi przedmiotami, a po lekcjach – także kamieniami. Rozlepianie w szkole kartek ze znakiem „zakaz pedałowania”. W komputerach w bibliotece szkolnej jako stronę startową ktoś umieścił animowaną scenę homoseksualnego seksu z podpisem wskazującym, że jej bohaterem jest Lendzion. Gdy zawiadomił bibliotekarkę, ta poprosiła go, żeby „nic nie mówił pani dyrektor”. Regularnie informował o szykanach nauczycieli, dyrekcję, pedagoga szkolnego i rzecznika praw ucznia. Odpowiadano mu, że młodzież już taka jest, że to tradycyjne żarty i że niepotrzebnie przyznał się do swojej tożsamości seksualnej (tak powiedział mu rzecznik praw ucznia). Gdy skarżył się na agresję ze strony konkretnych osób, bywały one upominane, ale żadnych konsekwencji nigdy nie wyciągnięto. Szkolna pedagożka oferowała mu pomoc psychologiczną.
Jakub, z pomocą prawników Kampanii Przeciw Homofobii, której wolontariuszem był już wtedy, wytoczył szkole proces o ochronę dóbr osobistych: godności, integralności cielesnej, życia prywatnego i dobrego imienia. Dowodził, że szkoła ma obowiązek chronić uczniów przed dyskryminacją i poniżeniem. Sprawę w pierwszej instancji sądziła, jednoosobowo, sędzia Sądu Okręgowego w Warszawie Alicja Fronczyk. Ta sama, której wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki groził we wrześniu zeszłego roku sądem dyscyplinarnym, gdy uznała, że poselski immunitet nie chroni go od odpowiedzialności za pomówienie z trybuny sejmowej posła PO Roberta Kropiwnickiego o wynajmowanie mieszkania agencji towarzyskiej.
Sędzia Fronczyk w uzasadnieniu wyroku stwierdziła, że chłopak „był dyskryminowany i poniżany przez rówieśników przy biernej postawie władz szkoły i jej ciała pedagogicznego”. Przywołała m.in. rezolucję Parlamentu Europejskiego z 2006 r. potępiającą homofobię w Europie. I kolejną, z 2007 r., „w sprawie homofobii w Europie”, a z niej fragment dotyczący wezwania „władz Polski do publicznego potępienia oświadczeń osób publicznych wzywających do dyskryminacji i nienawiści ze względu na orientację seksualną i do zastosowania środków przeciwdziałających tego rodzaju wystąpieniom”.
Ten fragment rezolucji odnosił się do czasów pierwszych rządów PiS, gdy minister edukacji Roman Giertych próbował przeforsować „zakaz propagandy homoseksualnej” w szkołach (przez propagandę rozumiał mówienie o homoseksualności inaczej jak o zboczeniu) i zakaz zatrudniania nieheteronormatywnych nauczycieli. Wtedy też poseł Ligi Polskich Rodzin Wojciech Wierzejski twierdził, że homoseksualizm to przestępczość seksualna i narkotyki. I w interpelacji żądał od prokuratury znalezienia danych, które to potwierdzą (nie znalazła).
Zeznający w sprawie Jakuba nauczyciele twierdzili, iż jest osobą trudną, zwracającą na siebie uwagę, a dyrektorka szkoły uznała, że z takim charakterem powinien być szkole wdzięczny, że w ogóle dobrnął do matury. W wyroku sędzia Alicja Fronczyk zauważyła: „(…) powód nie miał obowiązku zatajania swojej orientacji seksualnej, i z tego powodu, że ją ujawnił, nie mogła go w szkole spotkać krzywda. (…) Obowiązkiem szkoły jest wdrożyć takie działania, ażeby uświadomić młodym jeszcze ludziom, co to jest homofobia, co to jest tolerancja i poszanowanie godności drugiego człowieka. (…) Zaniechanie przez władze szkoły podjęcia skuteczniejszych działań przeciwdziałających zachowaniom homofobicznym uczniów wobec Jakuba Lendziona było bezprawne i doprowadziło do naruszenia dóbr osobistych powoda”.
Miasto Warszawa, które jako prowadzące szkołę było stroną procesu, odwołało się od wyroku. Właśnie Sąd Apelacyjny w Warszawie ponownie, tym razem prawomocnie, wydał wyrok uznający, że obowiązkiem szkoły było chronić ucznia przed prześladowaniami.
•
Jakub Lendzion właśnie skończył prawo na UW. Dalej działa w KPH – sam pomaga jako prawnik. – Proces wytoczyłem, bo bardzo zależało mi na zamknięciu tej sprawy w mojej głowie – mówi. – Wiedziałem, że to szkoła jest problemem, a nie ja, ale przeżyłem emocjonalnie te wszystkie incydenty. Jeździłem do szkoły ze ściśniętym żołądkiem, a musiałem tam być 5 dni w tygodniu, przez dwa semestry. Uznanie przez sąd, że tolerowanie homofobicznych prześladowań w szkole jest nieakceptowalne i bezprawne, wzmocniło mnie psychicznie. Liczę też na to, że mój proces będzie przykładem dla innych szkół, a wyrok – sygnałem dla młodzieży w podobnej sytuacji.
Szkoła ma go przeprosić na swojej stronie internetowej, a przeprosiny będą tam wisiały przez 30 dni. Nie chciał zadośćuczynienia finansowego.
Ale może właśnie konieczność wypłaty odszkodowań zmusi szkoły do aktywnej obrony prześladowanych uczniów i do profilaktyki, czyli do edukacji równościowej, której nigdy nie było wiele, a obecna władza całkowicie ją wyrugowała, uznając za demoralizującą.
Z badania KPH „Lekcja Równości” z 2012 r. wynika, że nauczyciele nie tylko nie widzą problemu homofobii w szkołach, ale wręcz są przeciwni prowadzeniu edukacji antydyskryminacyjnej. Twierdzą, że w ich szkole nie ma uczniów LGBTA, że szkoła nie jest najlepszym miejscem do zajmowania się tematami homoseksualności, że wyzywanie od „pedałów” – to żarty. A także, przewrotnie: że zajmowanie się homofobią byłoby dyskryminacją innych odmienności. Albo że homoseksualizm to nie żadna orientacja, tylko „moda”, i że przejdzie z wiekiem.
Badacze cytują: „Mnie na przykład bardziej niż sprawa homoseksualistów porusza sprawa bezdomnych zwierząt i jakby dla mnie to jest większy problem. Natomiast mam wrażenie, że trochę ten homoseksualizm jest wywoływany w sposób sztuczny”, „Wygląda na to, że grupy LGBT mają coraz silniejsze wsparcie finansowe i robią wszystko, żeby promować się na wszystkie możliwe sposoby”, „Za naganne uważam nadawanie aż takiego rozgłosu tej sprawie, jako że LGBT to niestety nie są wzorce do naśladowania”.
Tymczasem z przedstawionego tydzień temu raportu o sytuacji osób LGBTA w Polsce wynika, że blisko 70 proc. z nich doświadczyło przemocy w ciągu ostatnich dwóch lat. Najczęściej wyzwisk (64 proc.), gróźb (34 proc.), 14 proc. badanych doświadczyło przemocy seksualnej, a 13 proc. fizycznej. Z kolei w badaniu KPH „Lekcja Równości”, w którym badano w tych samych szkołach populację nauczycieli i uczniów, okazało się, że przemoc na tle homofobii zauważyło w szkole ponad trzy czwarte uczniów (76 proc.) i mniej niż połowa nauczycieli (47,5 proc.).
•
Osobną kwestią jest homofobia samych nauczycieli, którzy pod tym względem nie odbiegają od polskiej średniej. Z raportu Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego i Fundacji im. Batorego (2014 r.) wynika, że Polacy – zarówno dorośli, jak i młodzież – najbardziej skłonni są akceptować mowę nienawiści skierowaną do osób LGBTA; na drugim miejscu są muzułmanie, na trzecim Żydzi. Z kolei ogólnoświatowe badanie grupy Pew Research Center 39 krajów (2013 r.) pokazuje, że, obok Rosjan, Polacy są najbardziej homofobicznym narodem w Europie i najbardziej homofobicznym w UE. Np. w Czechach, Niemczech czy Hiszpanii średnia akceptacji dla osób nieheteroseksualnych to ponad 80 proc., a w Polsce – 42 proc.
Do wysokiego poziomu homofobii w Polsce przyczynia się postawa polskich władz. I to wcale nie tylko PiS, za którego pierwszych rządów minister Giertych wprowadzał „zakaz propagandy homoseksualnej”. Oznaczał on w praktyce zakaz nauczania o tolerancji i równości. Giertych wycofał np. ze szkół unijny podręcznik „Kompas. Edukacja o prawach człowieka” ze scenariuszami lekcji, twierdząc, że to propaganda homoseksualizmu. Ale i wcześniej, za rządów SLD, nie usunięto homofobicznych treści z podręczników np. do wychowania w rodzinie.
Przez dwie kadencje rządów PO także nie wprowadzono edukacji równościowej, cofając się przed oskarżeniami prawicy i Kościoła katolickiego o „genderyzm” i „seksualizację dzieci”. A organizacje działające na rzecz praw osób nieheteronormatywnych nie były wpuszczane do szkół, bo zawsze znalazł się rodzic, który się takiej „seksualizacji dzieci” sprzeciwił. Platforma za swoich rządów nie godziła się na objęcie pełną ochroną przed dyskryminacją (w tzw. ustawie równościowej) ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową. Zablokowała wprowadzenie do prawa przestępstw motywowanych orientacją seksualną (a także wiekiem, płcią i niepełnosprawnością). Mimo że apelowały o to zarówno Rada Europy, jak Unijna Agencja Praw Podstawowych i Komitet Praw Człowieka ONZ. W Polsce uderzenie czy zelżenie kogoś, np. dlatego, że jest Rosjaninem czy wyznawcą islamu (a więc z powodu narodowości, rasy czy wyznania), jest przestępstwem ściganym z urzędu, czyli przez prokuraturę. A takie samo uderzenie czy zelżenie z powodu orientacji seksualnej czy tożsamości płciowej jest wykroczeniem lub przestępstwem prywatnoskargowym: trzeba sobie sprawcę samemu złapać, wylegitymować, zebrać dowody i oskarżyć. Albo wytoczyć mu proces cywilny o ochronę dóbr osobistych.
Rząd PO-PSL zablokował też stworzenie platformy internetowej, na której można byłoby zgłaszać przypadki przestępstw i wykroczeń motywowanych ksenofobią, z podziałem na przyczyny – a więc także orientację seksualną i tożsamość płciową. Projekt takiej platformy zaakceptował ówczesny szef Rady ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji Rasowej, Ksenofobii i związanej z nimi Nietolerancji – Michał Boni. Były na jej uruchomienie pieniądze z Funduszy Norweskich. Ale minister Boni pojechał posłować do Parlamentu Europejskiego, a jego miejsce na czele Rady zajął Rafał Trzaskowski (dziś kandydat PO na prezydenta Warszawy). Trzaskowski projektu nie podjął, a pieniądze przekazał MSW.
•
Kiedy do władzy po raz drugi przyszedł PiS, z aktami nietolerancji rozprawił się natychmiast: stłukł termometr. A konkretnie rozwiązał Radę ds. Przeciwdziałania Dyskryminacji i zniósł urząd Pełnomocnika Rządu ds. Równego Traktowania. Zredukował też do minimum komórkę ds. Ochrony Praw Człowieka w Policji. Nie ma instytucji, nie zbiera się danych – nie ma problemu. O edukacji równościowej w szkołach publicznych nie ma mowy. Jest traktowana jak w czasach ministra Giertycha: jako demoralizacja dzieci i młodzieży. Podobnie wychowanie seksualne; zostało zastąpione przez wychowanie patriotyczne.
Ale okazuje się, że z kilkoma procentami wyborców LGBTA politycy, we własnym interesie, powinni się liczyć. Z najnowszego raportu o sytuacji osób LGBTA wynika, że w ich przypadku frekwencja w wyborach wynosi 80 proc., podczas gdy dla ogółu obywateli – 51 proc. Czy jednak politykom wystarczy to za argument?