Kraj

Szok i niedowierzanie. Nasza strategia na Patrioty

Antoni Macierewicz, minister obrony narodowej Antoni Macierewicz, minister obrony narodowej Arno Mikkor (EU2017EE) / Flickr CC by 2.0
Najpierw zażyczyliśmy sobie supernowoczesnych rozwiązań, a teraz narzekamy, że za drogie. Czy Amerykanie sprzedadzą nam Patrioty za półdarmo?

Świat zbrojeń dwa dni temu obiegł cytat z polskiego ministra odpowiedzialnego za zakupy: „To było dla nas zaskoczeniem, cena [dwóch baterii Patriot – red.] jest dla nas nie do zaakceptowania. (…) Zwyczajnie nie możemy sobie pozwolić na to, by wydać tyle pieniędzy”. Bartosz Kownacki powiedział to już po rozmowach na wysokim szczeblu w Waszyngtonie, które miały rozpocząć końcową fazę negocjacji w sprawie systemu obrony powietrznej Wisła.

Kownacki wiedział, że jego słowa wybrzmią głośno – wywiadu udzielił bowiem portalowi Defense News, uznawanemu za jedno z głównych mediów amerykańskiego sektora wojskowego i zbrojeń. Nie mylił się, powtórzyło go wiele zajmujących się tą tematyką portali i agencji informacyjnych.

Ile Amerykanie zażądali za Patrioty?

Przypomnijmy, że Pentagon wycenił polskie zamówienie na Patrioty w najnowocześniejszej wersji, doposażonej w cyfrowy system dowodzenia, na maksymalnie 10,5 mld dolarów za pierwsze dwie baterie. To w sumie 16 wyrzutni, 4 radary, 208 pocisków antybalistycznych i komponenty systemu dowodzenia dla całego systemu, liczącego docelowo 64 wyrzutnie. Cena podana w dokumencie – tzw. notyfikacji kongresowej – to poziom maksymalny i nieprzekraczalny, do negocjacji. Ale za ekspertów została uznana za bardzo wysoką. Choć jeszcze w kraju wiceminister Kownacki mówił, że nie jest żadnym zaskoczeniem, a Polska wiedziała, iż za najnowocześniejszy system przyjdzie jej słono zapłacić. Co więcej, kierowane do niego pytania i prasowe artykuły podkreślające wysoką wycenę traktował najwyraźniej jako atak polityczny i z zapałem odpierał – zarzucając przy tym dziennikarzom wprowadzanie opinii publicznej w błąd.

„Amerykanie i my nie jesteśmy zdziwieni kwotą, o jakiej obie strony i eksperci mówią, że dotyczy high-tech i jest do negocjacji” – pisał kilka tygodni temu na Twitterze, komentując artykuł „Gazety Wyborczej” wytykający ministerstwu, że chce kupić Patrioty drożej, niż planowano to w poprzedniej kadencji. W dniu publikacji wyceny, 20 listopada, napisał: „Polska zasługuje na najdoskonalszy system obrony powietrznej – kupujemy Wisłę z IBCS, radarami 360, PAC-3 MSE, SkyCeptor i zwrotem przemysłowym” – zachwalał główne nowoczesne komponenty systemu, z których nie wszystkie znajdą się w pierwszym pakiecie, wycenionym – przypomnijmy – na więcej, niż zakładał MON dla całego kontraktu.

Kownacki bombę odpalił dopiero w Waszyngtonie. Defense News napisało więc o polskim szoku cenowym i nieakceptowalnej cenie. Kiedy minister wrócił z rozmów w Pentagonie, powtórzył zdanie o niemiłym zaskoczeniu w rozmowie z Defence24.pl: „To jest stwierdzenie faktu. W notyfikacji Kongresu jest 10,5 mld dolarów, więc trudno, żeby strona polska przyznała, że taką kwotę akceptuje. Nie byłoby to możliwe. My wiemy, jakie mamy swoje uwarunkowania, i jasno artykułujemy to stronie amerykańskiej”. 7 grudnia w Sejmie mówił, w emocjonalnym wystąpieniu, że Polska nie wycofuje się z zakupu systemu, choć zaprezentowana kwota jest obecnie dużo większa niż akceptowana. Opozycji zaś zarzucił wspieranie lobbystów – co jasno pokazuje, że gdy „debata” toczy się na krajowym podwórku, narracja polityczna dominuje nad faktami.

Nieoficjalne przecieki z przebiegu waszyngtońskich rozmów świadczą o tym, że minister miał być asertywny nie tylko w prasowych wywiadach. Od przedstawicieli Pentagonu miał zażądać ni mniej, ni więcej obniżenia wyceny pierwszego zestawu dla Polski o dwie trzecie. Z obecnych ponad 10 mld dolarów do nieco ponad trzech. Tylko taki poziom jest jego zdaniem akceptowalny dla polskiej strony i jeśli obniżki nie będzie, nie ma co nawet wysyłać do Warszawy formalnej odpowiedzi na zamówienie, tzw. LOA.

Czy uda się obniżyć cenę za Patrioty?

Obniżenie ceny o dwie trzecie jest scenariuszem nierealnym, ale jak to w negocjacjach bywa, na początku stawia się żądania nieco na wyrost, by później spotkać się w pół drogi. Jak słychać – znów nieoficjalnie – z Waszyngtonu, ta strategia być może już przynosi efekty, bo minister miał wrócić z propozycją wyceny już obniżoną, choć rzecz jasna nie o tyle, ile zażądał. Reszty mają dokonać negocjacje „linijka po linijce”, które od poniedziałku zaczyna ekipa pułkownika Michała Marciniaka, czyli zespół negocjacyjny programu Wisła. Marciniak już pogodził się z myślą, że świąt z rodziną nie spędzi. Rząd USA robi wszystko, by dotrzymać obietnicy złożonej na najwyższym szczeblu – przy okazji lipcowej wizyty prezydenta Donalda Trumpa w Warszawie – i wysłać do Polski formalną odpowiedź na zamówienie Patriotów do końca roku. W kalendarzu ma być to data 29 grudnia. Co oznacza, że na decyzję – podpisać czy nie podpisać – Polska będzie miała czas do końca lutego, o ile termin wynikający z procedury FMS nie zostanie na naszą specjalną prośbę przedłużony.

Ale redukcji ceny nie da się uzyskać bez ustępstw. Ministerstwo zapowiada prześwietlenie tabeli kosztów z detektywistyczną precyzją. Każda „podejrzana” kwota będzie przeanalizowana, a oferenci będą musieli wytłumaczyć – za pośrednictwem rządu USA – z czego wynika. Pierwszym kosztem będzie więc czas – już wiemy, że zapowiadanego od kilku lat kontraktu nie uda się podpisać do końca kolejnego roku. I to mimo chyba trzykrotnych w tym roku oświadczeń ministra Macierewicza, że owe wciąż negocjowane Patrioty już za chwilę kupujemy.

Drugi koszt będzie poważniejszy. Nie ma się co łudzić, Polska będzie musiała zrezygnować albo z części pozyskiwanego sprzętu, albo transferu technologii, albo offsetu – a najpewniej ze wszystkiego po trochu. Do ostatnich chwil będzie więc trwała walka trzech potężnych firm – Raytheona, Lockheed Martina i Northrop Grummana – o to, które komponenty zachować, które przesunąć na później, a z których zrezygnować. Ile kompetencji w ramach offsetu przekazać polskiemu przemysłowi – i za jaką cenę. Czy da się spiąć nowoczesnym systemem dowodzenia wszystkie komponenty widziane w przyszłej sieci przez polskich wojskowych? Dla lobbystów i oficjalnych przedstawicieli amerykańskiego sektora zbrojeniowego to nie będą spokojne święta.

Pierwsza batalia chyba już została stoczona. Kiedy minister Macierewicz mówił o scenariuszu przyspieszonej – w stosunku do terminów z podpisanego w lipcu memorandum – dostawy Patriotów, miał na myśli „pewną konfigurację”, zaproponowaną przez Raytheona. Za skróconym terminem krył się jednak istotny haczyk – byłaby to dostawa bez pożądanego przez Polskę systemu IBCS, kluczowego dla naszych wojskowych, bo pozwalającego wpinać nasze baterie do amerykańskiego systemu przyszłości, a także rozbudowywać je w praktycznie dowolny sposób. Raytheon proponował, by wyrzutnie dostarczone w 2–3 lata wyposażyć w przejściowy własny system dowodzenia, a IBCS wprowadzić, kiedy będzie dostępny, czyli najwcześniej w 2022 roku. To kusząca perspektywa z punktu widzenia zdolności wojskowych, ale stwarzała ryzyko, że „prowizorka” zostanie na dłużej, a za jej usunięcie trzeba będzie zapłacić.

Kownacki w wywiadach po powrocie z Waszyngtonu deklaruje jednak, że bez IBCS nie będzie nawet pierwszej fazy umowy. Wspomniany artykuł w Defense News sugeruje, że od producenta usłyszał, iż przyszłościowy system dowodzenia to mniej niż 15 proc. wartości wyceny – i chyba dał się przekonać. „Na pewno trzeba wiedzieć, że IBCS jest tym, co będą wszyscy kupowali. To jest przyszłość, która nas wszystkich czeka, i wcześniej czy później ten koszt musimy ponieść” – mówił wiceminister portalowi Defence24.pl i na tym etapie zamknął chyba dyskusję nad IBCS.

Dalsza obniżka kosztów będzie więc musiała dotyczyć komponentów dostarczanych przez Raytheona i Lockheeda, co znów sprawi, że firmy te staną w szranki o polski kontrakt. Raytheon solidnie obudował się przez ostatnie miesiące listami intencyjnymi z firmami PGZ, w których zawarł warunki współpracy offsetowej. Ponoć nieskłonny do łatwego chwalenia Amerykanów gen. Stanisław Butlak, szef biura offsetowego MON, był pod wrażeniem oferty. Kłopoty z dostosowaniem swych propozycji do polskich oczekiwań ma natomiast Lockheed Martin, trzeci z graczy, producent rakiet PAC–3 MSE. Kiedy MON po raz pierwszy odrzucił oferowany przez Lockheeda system MEADS w 2014 roku – i po raz drugi pozostał nieprzekonany w roku 2016 – największy do tej pory beneficjent polskich zamówień zbrojeniowych usztywnił swoje stanowisko w sprawie offsetu. Oliwy do ognia dolała sprawa śmigłowców, pozornie niezwiązana z obroną powietrzną Wisła. Lockheed jest właścicielem zakładów Sikorsky′ego w Mielcu, którym Antoni Macierewicz „bez żadnego trybu” obiecał zakup aż 21 Black Hawków.

Amerykanie są źli, pozycja Polski słabnie

7 grudnia wiceminister Tomasz Szatkowski tłumaczył w wywiadzie w „Polska The Times”, że ministra wprowadzono w błąd co do możliwości szybkiego zakupu tych maszyn. Jednak wątpliwe, by zrobiła to pilnująca procedur amerykańska firma. Cała sytuacja była dla Amerykanów mocno niezręczna – owszem, mieli plany sprzedaży Polsce i krajom regionu dużej liczby Black Hawków, ale oparte na legalnych postępowaniach. MON tymczasem chce kupić ledwie osiem maszyn, którymi mogą być wyroby z Mielca.

Nieoficjalnie wiadomo, że w ostatnich tygodniach to Lockheed znacząco podniósł wycenę oferowanego Polsce offsetu. Nie ma pewności, czy ponowne kalkulacje firmy uwzględniają status wszystkich postępowań, w których uczestniczy w Polsce. Ale ochłodzenie relacji MON z Lockheedem jest zauważalne, nie tylko w programie Wisła czy śmigłowcach. Wyrzutnie rakietowe Homar, do których Lockheed ma dostarczyć kluczowe komponenty, też utknęły w negocjacjach. Zakres wymaganej przez MON polonizacji podobno uniemożliwia dostawy w przewidzianym terminie. Amerykanie są źli i być może dają temu wyraz.

Echa tych komplikacji docierają do Waszyngtonu. Pozycja Polski – kilka lat temu postrzeganej jako pewny klient na kilka dużych systemów uzbrojenia – słabnie. Rozmowy angażują więcej czasu i kosztów, niż się spodziewano. Ktoś powie – wreszcie negocjujemy jak równy z równym. Ktoś inny – że najpierw stawiamy wygórowane wymagania, a potem dziwimy się, że wychodzi drogo.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Ukraina przegrywa wojnę na trzech frontach, czwarty nadchodzi. Jak długo tak się jeszcze da

Sytuacja Ukrainy przed trzecią zimą wojny rysuje się znacznie gorzej niż przed pierwszą i drugą. Na porażki w obronie przed napierającą Rosją nakłada się brak zdecydowania Zachodu.

Marek Świerczyński, Polityka Insight
04.11.2024
Reklama