Podobno niemiłosiernie wlokący się sezon polskiej „Gry o tron” wreszcie finiszuje i z gabinetowego zamętu wyłania się w glorii nowego premiera Mateusz Morawiecki. Chyba że to kolejna kaczka sondująca wewnętrzne nastroje, aby prawdziwe centrum dyspozycji politycznej raz jeszcze mogło sobie poobserwować wewnątrzpartyjne reakcje i wyciągnąć stosowne wnioski, kto z kim i przeciwko komu trzyma. A w końcu centrum samo się ogłosi premierem. Albo i nie ogłosi z powodu niedyspozycji. Niestety – jak mówią – zdrowotnej, a nie politycznej.
Premier kocha Polskę
Póki co najwyraźniej schodzącej z piedestału pani premier siadły nerwy i odpaliła nocnego tweeta o tym, że „bez względu na wszystko” kocha Polskę. I to jaką! Nie tylko chrześcijańską, bo jeszcze tolerancyjną i otwartą (sic!), nowoczesną i ambitną, a nawet będącą przykładem dla Europy i świata. To ostatnie jest akurat prawdą. Jak wiadomo, polski przykład skłania Brukselę do wpisania kryteriów praworządnościowych w mechanizm dystrybucji unijnych pieniędzy – choć zdaje się, że nie o to autorce tweeta chodziło. Niby od dawna wiadomo, że natura poskąpiła Beacie Szydło poczucia obciachu, ale tym razem kierowniczka „biało-czerwonej drużyny” przeszła samą siebie.
Niemniej zabawnie jest obserwować publicznie wygłaszane komentarze pozostałych politycznych aktorów oraz zaangażowanych komentatorów, którzy starają się logiką państwową uzasadniać wewnętrzny chaos i bałagan panujący w obozie władzy. Prosta operacja wizerunkowa pod tytułem „rekonstrukcja rządu” (czyli: przyciągnąć uwagę na kilka tygodni, wywołać wrażenie ruchu i na koniec wymienić kilka nieistotnych głów ministerialnych) zamieniła się w wątpliwej jakości spektakl, którego nie sposób zrozumieć bez gruntownego rozeznania w sieci pisowskich układów i koterii.