Oskarżona Beata Szydło
Beata Szydło zakazała publikacji wyroków TK, łamiąc konstytucję
Prawnik HFPCz Marcin Szwed zdobył, korzystając z prawa dostępu do informacji publicznej, dokumenty z postępowania karnego w sprawie odmawiania wiosną i latem ubiegłego roku przez premier Beatę Szydło publikacji wyroków Trybunału Konstytucyjnego. Są wśród nich protokoły przesłuchań świadków, w tym szefowej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Beaty Kempy oraz dyrektorki Rządowego Centrum Legislacji Jolanty Rusiniak, a także prokuratorskie postanowienie o umorzeniu sprawy.
Ich lektura prowadzi do kilku wniosków.
Po pierwsze, ujawniono dowody, na mocy których Beacie Szydło powinien być postawiony zarzut złamania konstytucji przez osobiste – i to kilkakrotne – wydawanie poleceń, by nie publikować w Dziennikach Ustaw wyroków TK, które nie odpowiadały politycznej strategii ekipy PiS. To modelowy – choć z racji na bezczelność szefowej rządu i wagę naruszenia przez nią prawa także niebywały – materiał na proces przed Trybunałem Stanu.
Po drugie, zarzut niedopełnienia obowiązków bądź nadużycia uprawnień powinien być postawiony prokuratorowi prowadzącemu postępowanie. Oto mimo posiadania zeznań wysokiej rangi urzędników, które mogłyby świadczyć o popełnieniu przez Szydło przestępstwa, prokurator Tomasz Kuroszczyk nawet nie próbował jej przesłuchać i rychło umorzył sprawę – usiłując zamieść ją pod dywan.
Czy Beata Szydło popełniła przestępstwo?
Po trzecie, cała historia dowodzi spotykanego ostatni raz bodaj w niektórych okresach PRL, a charakterystycznego dla porządków autorytarnych lekceważenia obywateli przez aparat władzy. Swego czasu Kancelaria Prezesa Rady Ministrów – na wysyłane do niej żądania przedstawienia opinii prawnych na temat odmowy publikacji – utrzymywała, że nie posiada takich ekspertyz.
Teraz okazuje się, że najprawdopodobniej jednak premier miała je do dyspozycji. KPRM świadomie wprowadzała więc opinię publiczną w błąd. Co więcej, zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa przez Beatę Szydło odmawiającą publikowania orzeczeń TK składało wielu obywateli w ramach swego rodzaju akcji społecznej. Umarzając sprawę mimo niewyjaśnienia jej do końca, prokuratura jawnie z nich zakpiła. O tym, że potwierdziła też swą zupełną już zależność i dyspozycyjność polityczną, wspominać nie trzeba.
Równocześnie, po czwarte, afera pokazuje, że wciąż można przy pomocy instytucji i procedur prawnych – właśnie w rodzaju prawa dostępu do informacji publicznej – próbować dobijać się o swoje. Tym bardziej warto to, drodzy Obywatele, robić.