Duda – koniec złudzeń
Dlaczego Andrzej Duda nie staje w obronie polskiej demokracji
Gdyby brać pod uwagę aktywność prezydenta, jego urzędników i ogólny szum wokół Pałacu, wydawać by się mogło, że Andrzej Duda to gracz nad gracze, tama dla partii rządzącej, równorzędny partner Jarosława Kaczyńskiego, bicz na Macierewicza, niezłomny obrońca konstytucji, nadzieja „niepisu”. Ale ta marketingowa konstrukcja, wymyślona przez nowych doradców głowy państwa, zaczyna się sypać. Za dużo się tu nie zgadza, co wyraźnie pokazały choćby ostatnie wywiady prezydenta.
Andrzej Duda zawetował sądowe ustawy PiS nie dlatego, że niekonstytucyjna wydała mu się sama, narzucana przez PiS, zasada, że to posłowie mają wybierać sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa. Według prezydenta wszystko jest tu w porządku, wystarczy tylko, żeby każde ugrupowanie mogło mieć swoich sędziów. Próbując w swoim mniemaniu naprawić projekty PiS, Duda jedynie dodatkowo obnażył ich głęboko niekonstytucyjny charakter. W rzeczywistości zaś chodziło (co mówimy od początku) nie tyle o ratowanie systemowego trójpodziału władzy, ile o podział władzy konkretnej: pomiędzy Dudę i Ziobrę.
Prezydencka doradczyni Zofia Romaszewska, która tak wzruszająco dla niektórych mówiła latem o tym, że źle się jej kojarzy zbyt duża władza prokuratora generalnego, potem w jednym z wywiadów dość bezceremonialnie pospieszała ministra-prokuratora Ziobrę, twierdząc, że mógłby szybciej wymieniać prezesów sądów, a się ociąga (ostatnio nadrabia „zaległości”). W końcu prezydent mu to umożliwił, bo jednej z trzech ustaw nie zawetował. Wyrzucanie prezesów sądów przez prokuratora generalnego w trakcie ich kadencji Zofii Romaszewskiej nie uwiera.
Podobnie w swoim konflikcie z Antonim Macierewiczem prezydent nie spiera się o kształt sił zbrojnych, o sensowność zakupów dla wojska, o politykę kadrową, doktrynę obronną.