Przyzwyczailiśmy się uważać, że skuteczność polityczną zapewniają partiom jedynie struktury wodzowskie. Co nie do końca jest prawdą. Zwarte i karne formacje dyktatorskie bez wątpienia szybciej i sprawniej reagują na bieżące wyzwania, lecz zarazem obarczone są skazą, która na dłuższą metę może doprowadzić do katastrofalnych skutków.
Polityczna koniunktura na wodza i narzucana przez niego linia wcześniej czy później ulega bowiem wyczerpaniu. A wtedy – jeśli nie istnieją mechanizmy demokratyczne umożliwiające zmianę – taki wódz staje się kulą u nogi. Dobrze więc świadczy o Nowoczesnej, iż znajdując się na głębokim zakręcie, potrafiła dokonać zmiany tak radykalnej jak odsunięcie ojca założyciela. Dowiodła, że jest jedną z nielicznych na naszej scenie prawdziwie demokratycznych formacji.
Lecz jest i druga strona medalu
Tego typu zmiany rzadko dokonują się bezboleśnie. A już zwłaszcza gdy poprzedzone są głęboką polaryzacją. Rywalizacja Katarzyny Lubnauer z Ryszardem Petru była wyrównana. Dotychczasowy szef przegrał raptem dziewięcioma głosami (na blisko 300 delegatów). Nowa szefowa, aby wygrać partyjne wybory, musiała wcześniej zawrzeć szereg nieformalnych koalicji z innymi znaczącymi figurami partyjnymi (zwłaszcza z popularną Kamilą Gasiuk-Pihowicz).
Jej zaplecze nie jest więc jednolitym frontem, lecz skleconym na chybcika personalnym układem wyłonionym celem obalenia Petru. Za chwilę może się więc okazać, że wierni sympatycy odsuniętego lidera wciąż tworzą najsilniejszą partyjną koterię, a wtedy statkiem może solidnie zakołysać. Teraz wiele zależy od samego Petru. Czy zdoła zakopać urazy i uzna demokratyczny werdykt? W ostatnim okresie nie dostarczał swemu ruchowi istotnych aktywów. Dysponuje jednak pasywami o sporym ciężarze gatunkowym.