W piątek ukazał się komunikat MON, poprzedzony przeciekiem do TVP Info, że minister Antoni Macierewicz postanowił wycofać wnioski o awanse generalskie, które wysyłał do prezydenta w tym roku dwukrotnie – i dwukrotnie spotykał się z odmową. Prezydent uznał, przypomnijmy, że w atmosferze narastającego sporu – w tym o kształt systemu dowodzenia – i przy wątpliwościach co do samych nazwisk nowych generałów nie mianuje ani na 15 sierpnia, ani na 11 listopada.
Czarę goryczy przelało zablokowanie w czerwcu możliwości pracy gen. Jarosławowi Kraszewskiemu z BBN. Ostatnio Andrzej Duda stawiał już sprawę jasno: dopóki Kraszewski nie odzyska dostępu do informacji niejawnych, Macierewicz nie ma co liczyć na awanse dla swoich ludzi.
Według MON wycofanie wniosków to gest dobrej woli, dokonany „w nadziei na usunięcie czynników, które stoją na przeszkodzie mianowań generalskich”. Tyle że zgłaszane przez BBN zastrzeżenia nie dotyczą samych nazwisk na listach, ale spraw bardziej – nomen omen – generalnych. Prezydentowi chodzi o uzgodnienie statusu dowództwa sił połączonych czy roli w nowej strukturze dowodzenia szefa sztabu generalnego. A właśnie kilka godzin przed „deeskalacją” ze strony MON wokół szefa sztabu zrobiło się gorąco.
Kariera gen. Leszka Surawskiego
Ma rację autor tekstu w Onecie, Andrzej Stankiewicz: przez wiele miesięcy mogło się wydawać, że Surawskiego instrumentalnie potraktował Antoni Macierewicz. A w każdym razie wykorzystał do zapełniania lawinowo narastających luk kadrowych. Bo Surawski, oficer liniowy z długoletnim doświadczeniem polowym, a później i sztabowym, zawrotną karierę w Warszawie zrobił właśnie za rządów ministra z PiS.