Czemu ma służyć projekt zmiany ustawy o Sądzie Najwyższym, który Pierwsza Prezes SN ujawniła tydzień temu? W uzasadnieniu napisano, że to „wyjście naprzeciw oczekiwaniom społecznym w zakresie oceny pracy sędziów, weryfikacji rozstrzygnięć rażąco niesprawiedliwych oraz zapewnienia równowagi, w ramach której sądownictwo podlegałoby większej kontroli ze strony Sejmu RP, jako reprezentanta Narodu, Ministra Sprawiedliwości oraz Prezydenta RP”.
Tylko dlaczego prezes SN ma „wychodzić naprzeciw” oczekiwaniu większej kontroli Sejmu nad Sądem Najwyższym? Konstytucja tego nie przewiduje. Sejm stanowi prawo, które obowiązuje SN – i to wystarczy za kontrolę. Tymczasem pani prezes proponuje, by osoby (ławnicy), które będą decydować w sprawach dyscyplinarnych sędziów, wybierane były przez posłów. I to posłów partii rządzącej, bo mają oni większość w Sejmie.
Dlaczego prezes SN uważa, że należy wyjść naprzeciw zwiększeniu kontroli ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego nad SN? Czyżby pozytywnie oceniała jego kontrolny wpływ na sądy powszechne? I dlaczego większy wpływ miałby mieć też prezydent? Przecież już mianuje prezesa i wiceprezesów, już dziś współdecyduje, kto zostanie sędzią SN.
Dlaczego pani prezes widzi potrzebę zmiany prawa w celu „weryfikacji rozstrzygnięć rażąco niesprawiedliwych”? Co dziś przeszkadza Sądowi Najwyższemu weryfikować te wyroki w ramach kasacji? Po co stwarzać w tym celu dziwaczny organ „Rzecznika Sprawiedliwości Społecznej” z osobnym biurem i budżetem, skoro dublowałby on kompetencje rzecznika praw obywatelskich i ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego? I do tego jeszcze propozycja, by ławnikami byli także duchowni. Z tym że wyłącznie wyznań chrześcijańskich, gdy konstytucja uznaje wszystkie Kościoły i związki wyznaniowe za równouprawnione.