W czasie stanu wojennego rozmawiałem z wybitnym kompozytorem Wojciechem Kilarem, który właśnie wrócił z kilkudniowego wyjazdu do Berlina Zachodniego. – Taksówkarz zaczął mnie wypytywać, jak jest w Polsce – opowiadał Kilar. Opisał mu w kilku słowach nasze sklepy, na co kierowca zapytał: „A króliki hodujecie? Bo u nas, jak był głód po wojnie, to na wszystkich balkonach hodowaliśmy króliki”.
Króliki odegrały ważną rolę w przetrwaniu przez Niemców głodu powojennego. Racje żywnościowe przyznawane przez aliantów wynosiły zaledwie 1000–1500 kalorii dziennie, zależnie od tego, czy otrzymywali je pracujący fizycznie, umysłowo, dzieci czy „bezużyteczne” staruszki. Amerykański minister wojny powiedział, że Niemców można „rozstrzelać, zagłodzić albo wykarmić”. Nie bez trudności wybrano wariant trzeci, którego króliki były ważnym uzupełnieniem. Można powiedzieć, że króliki walnie przyczyniły się do odbudowy i późniejszego cudu gospodarczego. Za sprawą tego cudu sytuacja królików uległa zdecydowanej poprawie. Zamiast marznąć na balkonach, teraz czekają na swój los w eleganckich restauracjach, gdzie kończą duszone w sosie z pieczarkami, w śmietanie, jako pasztet lub pulpety.
Największy awans spotkał jednak króliki w Polsce, gdzie odgrywają główną rolę w zamówionym przez rząd spocie telewizyjnym. – Oj, niedobrze – pomyślałem, kiedy zobaczyłem pierwsze króliki na ekranie. Kampanie telewizyjne czy billboardowe służą bowiem w Polsce do zwalczania zła, np. kasty sędziowskiej lub pustych lodówek Platformy. Czym zawiniły króliki? – pomyślałem niesłusznie. Okazało się bowiem, że w telewizyjnym spocie, wyprodukowanym przez firmę Propeller, rządowe króliki radzą, jak się rozmnażać. „Chcesz poznać nasz sekret?