Adam Szostkiewicz: – Wszyscy wiedzą, że profesor Friszke jest historykiem, ale mało kto, że jest luteraninem. Czy Friszke się z tym ukrywa?
Andrzej Friszke: – Ależ skąd. Nie ukrywam tego, nawet w nocie o mnie w Wikipedii jest o tym wzmianka. Z tym że przecież nie jestem jakimś reprezentantem polskich luteranów, więc nie robię z wyznania kwestii. To jest moja prywatna sprawa. Ona się nie przekłada na moje wybory i zainteresowania badawcze. Gdy piszę teksty dotyczące polskiego Kościoła katolickiego czy katolików w Polsce, patrzę oczami historyka, a nie ewangelika.
Pytam o konfesję nie bez kozery, bo w Polsce dominuje kulturowo katolicyzm i mniejszości nie zawsze z tym czują się dobrze. Na dodatek ostatnio zaczyna być w modzie manifestowanie wiary w życiu publicznym.
Ja tego nie lubię. Mam wrażenie, że protestanci nie mają takiego podejścia, nie manifestują tak swej wiary. To wynika także z charakteru religii protestanckiej. Ona jest mniej obrzędowa, ma mało zewnętrznych rytuałów, skupia się raczej na sobie, na kontakcie wiernego z Pismem Świętym, ze wspólnotą współwyznawców. Nie ma czegoś takiego jak protestanckie pielgrzymki czy procesje.
Czy wychowywano pana w duchu surowym, wręcz purytańskim, bo takiemu stereotypowi o protestantach ulegają czasem katolicy?
Nie mogę tego potwierdzić. Mój ojciec, pastor, zmarł, gdy miałem dwa lata, zostaliśmy w Olsztynie z mamą. To nie była wielodzietna rodzina, a dużą rolę odgrywała w niej ciotka, katoliczka. Żadnych napięć religijnych nie było, tylko świadomość własnej tożsamości, ale bez poczucia jakiejś izolacji i skonfliktowania z katolickim otoczeniem.
I dzieci nie biegały za panem, krzycząc: ty Szwabie, ty hitlerowcu?
No, nie aż tak.