Chodzi o to, aby ofiara złożona przez Piotra S. nie okazała się próżna.
Piotr S., 54-latek z Niepołomic, podpalił się przed Pałacem Kultury w czwartek 19 października. Z głośnika, jaki miał ze sobą, dobiegała piosenka o wolności, którą „kocham i rozumiem”, a na trotuarze położył list tłumaczący powody, dla których postanowił w taki właśnie sposób zaprotestować. Napisał, że tylko tak może obudzić uśpione społeczeństwo i zmusić je do przeciwstawienia się demolującej państwo władzy. Siebie przedstawił imieniem i określił mianem szarego człowieka. Ugasili go przypadkowi przechodnie.
W tamten czwartkowy wieczór w miejscu samopodpalenia zgromadzili się ludzie ze zniczami, ale nie było ich wielu. Tłumaczono, że warszawiacy nie wiedzą o tej tragedii, bo niby skąd mieli się dowiedzieć, skoro media milczały? Poza kilkoma krótkimi newsami nie informowano o zdarzeniu. Może dlatego, że nie znano jeszcze okoliczności i motywów, dla których mężczyzna się podpalił. Jedna ze stacji radiowych podała, że samobójca leczył się psychiatrycznie. To jasna sugestia o niepoczytalności. Dzisiaj już wiemy, że był całkowicie poczytalny. Cierpiał na depresję, przypadłość dość powszechną, ale na swój krok zdecydował się nie pod wpływem nagłego impulsu. Wszystko miał głęboko przemyślane. Świadczy o tym jego list – rodzaj manifestu utrzymanego w spokojnym tonie, napisanego niesłychanie logicznie i świetną polszczyzną.
Zwolennicy PiS mają swój przekaz o tej sprawie, a przeciwnicy swój. Dla tych pierwszych Piotr to ofiara opozycyjnej propagandy, dla drugich bohater, który dał sygnał, aby ruszyć na barykady i siłą odbierać to, co zabrane (i ruszają do walki, ale wyłącznie na Facebooku). Jedni chcą tę sprawę przemilczeć, inni nadać jej mistyczne znaczenie.