Kraj

Partia Razem ma szansę wejść do Sejmu? Pod trzema warunkami

W dwóch kolejnych sondażach partia Razem przekroczyła 5-procentowy próg wyborczy. W dwóch kolejnych sondażach partia Razem przekroczyła 5-procentowy próg wyborczy. RAZEM / Facebook
Razem może stać się realną alternatywą dla wszystkich, którzy słabo odnajdują się w podziale sceny politycznej na PiS i PO. Muszą jednak sprostać trzem wyzwaniom.

W dwóch kolejnych sondażach partia Razem przekroczyła 5-procentowy próg wyborczy. Oto trzy wyzwania, które dzielą razemowców od wejścia do Sejmu w roku 2019.

Kalendarz wyborczy nie sprzyja partii Razem

Partii takiej jak Razem najłatwiej byłoby najpierw wprowadzić paru ludzi do Parlamentu Europejskiego i bazując na tamtejszej infrastrukturze, budować poparcie przed wyborami trudniejszymi (parlamentarne) i najtrudniejszymi (samorządowe).

Ale kalendarz wyborczy jest inny. Na pierwszy ogień pójdą wybory najtrudniejsze, w których liczą się teren i baza. Razem, owszem, próbuje ją tworzyć. Ale nie oszukujmy się, ich matecznikiem były i są zdecydowanie duże miasta. I nie ma w tym nic złego. Bo jest szansa, by w 2018 r. Razem skorzystało z energii tzw. ruchów miejskich, która eksplodowała w 2014 r. Nie stało się nic takiego, żeby miała wygasnąć przed następnymi wyborami.

Druga szansa to bezpośrednie wybory prezydenckie. Gdyby udało się osiągnąć dostrzegalne wyniki wyborcze (Adrian Zandberg w Warszawie, Agnieszka Dziemianowicz-Bąk we Wrocławiu, może ktoś jeszcze?), byłby to dobry punkt wyjścia do dalszych działań. Inną drogą byłby dla razemów rodzaj manewru „słupskiego”, to znaczy skierowanie swoich najcięższych armat na miasta średniej wielkości (np. Wałbrzych, Gorzów, Sosnowiec). Ryzyko jest oczywiście spore, ale potencjalne zwycięstwo (tak jak to Roberta Biedronia w Słupsku) przeniosłoby partię na zupełnie inną planetę.

Problem kadr u razemowców

Snując takie rozważania przyszłości, stajemy jednak nieuchronnie przed problemem kadr. Od początku swojego istnienia partia stosuje własną, oryginalną metodę „rozproszonego przywództwa” (zamiast przewodniczącego – 11-osobowy zarząd). Media kręcą na to nosem albo ignorują, nazywając ich i tak „partią Zandberga”.

Zasada wydaje się jednak dość silnie zakorzeniona w tożsamości ugrupowania i nie ma chyba sensu jej razemom perswadować. Zwłaszcza że rozproszone przywództwo ma też swoje uzasadnienie praktyczne. Poza kilkoma działaczami z doświadczeniem w Młodych Socjalistach Razem wciągnęło do polityki wielu nowych ludzi, jednak są oni wciąż na polskiej scenie politycznej żółtodziobami. W zamian za to mają w pokoleniu polskich 30-latków taką reprezentację, o jakiej inne partie tej wielkości mogą tylko pomarzyć.

Ale jest też druga strona tego medalu. To, czego im brakuje, to starsi i bardziej doświadczeni politycy albo po prostu ludzie wyraźniej przełamujący ciągnącą się za partią gębę „hipsterki z dobrych domów”. Brak w partii i we władzach ludzi starszych niż ok. 45 lat da się łatwo wytłumaczyć. Razem rosło na kontrze wobec lewicy spod znaku Millera, Palikota i Kalisza. W międzyczasie to pokazywanie swojej niezależności zastygło jednak w dogmat.

I dziś, gdy Miller, Palikot czy Kalisz zeszli ze sceny, trudno ten dogmat skruszyć. Do tego dochodzą zwykłe ludzkie strachy czołowych „Razemitów”, że ktoś przyjdzie i im zabierze partię, którą w takim trudzie budowali. Ta logika sprawiła, że od Razem odbili się już Piotr Ikonowicz oraz spora część średniego pokolenia ludzi związanych z SLD czy potem z projektem Zjednoczonej Lewicy. Ten strach blokuje również porozumienie z największym dziś rywalem Razem, czyli Robertem Biedroniem.

Wydaje się, że ten strach jest poważną barierą dla rozwoju Razem ponad przedział 3–5 proc. poparcia. Ale także marnowaniem pewnej szansy. Zwłaszcza dziś, gdy na zdobytym w ostatnich dwóch latach kapitale niezależności (niezależności tak od PiS, jak od ortodoksyjnego antyPiSu) partia mogłaby grać na bycie domyślną ofertą dla tzw. nie-PiS, czyli dla tych wszystkich, którzy słabo się odnajdują w tożsamościowym podziale na pisofili i pisofobów.

Czy w Razem są sami radykałowie?

Na koniec warto zwrócić uwagę jeszcze na jedno. Dziś Razem ma wciąż opinię dzieciaków bawiących się w społecznych radykałów. Oba te stereotypy nie są do końca poprawne. O pierwszym już mówiłem i na pewno trochę by go zniwelowało „otwarcie razemowego zakonu” na innych graczy (Biedroń, Ikonowicz, część SLD). Ale nawet wtedy pozostaje kwestia radykalizmu.

Zwłaszcza gdy chodzi o program ekonomiczny. Jest to oczywiście opinia obiektywnie nieprawdziwa, bo czytając program Razem, nie ma w nim nic poza klasycznymi socjaldemokratycznymi rozwiązaniami. Są progresywne podatki, wzmocnienie pracownika, ograniczenie przywilejów biznesu dla dobra wspólnego oraz tęsknota za „welfare statem” z prawdziwego zdarzenia.

Dostrzeganie w tym socjalizmu przez sporą część opinii publicznej jest złudzeniem optycznym, spowodowanym tym, że żyjemy w kraju, w którym debata ekonomiczna całe dekady wychylona była bardzo mocno na prawo. Ten obraz sytuacji będzie się jednak zmieniał. Głównie dzięki szeregowi socjalnych i sprawiedliwościowych posunięć PiS, które Polakom się raczej podobają (od 500+ po ustawę reprywatyzacyjną). A nawet budzą nadzieję na więcej (co widać choćby przy okazji protestu medyków).

Ten proces mogłoby oczywiście przyspieszyć pojawienie się konkurencji na lewo od Razem. Jakiegoś rodzaju skrajnie lewicowego korwinizmu. Na to się jednak na razie nie zanosi.

Ten schemat już jednak działa na polu światopoglądowym. Tu Razem też przecież do radykałów nie należy, bo w Polsce mamy środowiska lewicowe stawiające postulaty ideologiczne (choćby antyklerykalizmu) agresywniej i bardziej wyraziście. Ta miękkość nie musi być jednak dla Razem wadą. Wręcz przeciwnie. Czyni z nich atrakcyjną ofertę polityczną dla tych wszystkich, którzy uważają, że dla szerokich mas polskiego społeczeństwa podstawą jest emancypacja ekonomiczna. A wszystko inne da się budować dopiero na tym fundamencie. Nie odwrotnie.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną