Pięć wyroków (od półtora roku do 9 lat pozbawienia wolności) i cztery uniewinnienia – nikogo nie zadowolą i nie ukoją. Tylko tyle za śmierć 65 osób, za 26 trwałych kalectw i 140 cierpień rannych, którym cudem się udało? Za psychiczne urazy setek innych, którzy owego mroźnego dnia, 28 stycznia 2006 r., o godzinie 17.15 byli na VII Międzynarodowych Targach Gołębi Pocztowych w hali Międzynarodowych Targów Katowickich? Zdążyli uciec lub się wyczołgać. (Dla przypomnienia szczegółów samej tragedii i późniejszych spraw z nią związanych odsyłam do POLITYKI: Życie po 17.15, Rachunki za śmierć i Cena nieszczęścia).
Sprawiedliwy to werdykt czy nie? To pytanie już ciśnie się na usta i choć wiadomo, że nie ma dobrych odpowiedzi – także one natrętnie i z mocą dopominają się o głos. Ale klamka w sprawie karnej zapadła. Do kasacji, rzecz jasna, bo taka została przez prokuraturę wstępnie zapowiedziana w stosunku do uniewinnionych.
Niespotykany zbieg okoliczności
Mieliśmy do czynienia – stwierdziła katowicka apelacja – z bylejakością na każdym kroku: od momentu projektowania hali, poprzez jej budowę, użytkowanie, aż po te sekundy, w których wszystko skumulowało się w jednym: w niewyobrażalnej tragedii pod tysiącami ton zamarzniętego śniegu i poskręcanych stalowych i aluminiowych konstrukcjach dachu.
Proces w sprawie MTK zaczął się w 2009 r. przed Sądem Okręgowym w Katowicach. Wówczas prokuratura oskarżyła 12 osób za niebywałe błędy projektowe, budowlane, nadzorcze i wszystkie inne, związane z niewłaściwą eksploatacją oraz zarządzaniem hali.
Głównym oskarżonym był Jacek J., który halę zaprojektował, choć nie miał do tego uprawnień. Trzy osoby opuściły sądowe ławy: koordynator techniczny Piotr I., który dobrowolnie poddał się karze (zarzucano mu, że w chwili dramatu drzwi ewakuacyjne były zamknięte, ale w tej części hali nikomu włos z głowy nie spadł). Projekt hali koncepcji oskarżonego Jacka J. autoryzowali fachowcy z uprawnieniami: Szczepan K. wyłączony został z procesu ze względu na chorobę, a Andrzej W. zmarł w jego trakcie na zawał serca.
Dla 9 oskarżonych prokurator żądał kar od 6 do 10 lat więzienia. Obrońcy – uniewinnienia. Wykazywali, że to niespotykany zbieg okoliczności doprowadził do tragedii. Niespotykany zbieg okoliczności zwany siłą wyższą. Nieprzewidywalny, potworny ciężar czapy lodowo-śnieżnej stał się głównym argumentem linii obrony projektanta. Wyroki zapadły w czerwcu ubiegłego roku: od 3 do 10 lat pozbawienia wolności – ten najwyższy dla Jacka J. Nikogo nie zadowoliły – obie strony złożyły apelację.
Oskarżony superbiegły
Oto jej rezultat: Jacek J. oskarżony o umyślne sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy oraz samej katastrofy – 9 lat więzienia, co ostatecznie oskarżyciela zadowala. Według biegłych to wadliwy projekt był główną przyczyną katastrofy. Sąd wyjaśnił, że umyślność w tym przypadku oznacza, iż oskarżony powinien przewidzieć możliwość zawalenia się konstrukcji i powinien tę okoliczność brać pod uwagę. Przy tym wszystkim sąd zauważył z naciskiem, że choć Jacek J. nie posiadał niezbędnych uprawnień (nie ukończył studiów budowlanych), nosił się z nieuzasadnionym przekonaniem o własnych wybitnych zdolnościach, z czego wynikała arogancja wobec innych i lekceważenie norm prawnych.
Wszystko to spowodowało, że hala nie została zaprojektowana w pełni profesjonalnie, co od początku groziło tragedią. Tę opinię biegłych podważali, rzecz jasna, oskarżony i jego obrońcy. Sąd tak to podsumował: oskarżony stawia się w pozycji swoistego superbiegłego, kwestionując wiedzę i lekceważąc kompetencje najwybitniejszych przedstawicieli nauki.
W pierwszej instancji Grzegorz S., rzeczoznawca budowlany, skazany został na 5 lat więzienia za nieumyślne sprowadzenie katastrofy. W 2002 r. dach mocno ugiął się pod ciężarem śniegu. S. nie zbadał całej konstrukcji, tylko jeden słup, i tylko on został wzmocniony. Tymczasem zdaniem prokuratury sytuacja dopuszczała nawet decyzję o rozbiorze hali. Apelacja oceniła jego winę na 2 lata pozbawienia wolności.
Poprzednio skazano, za nieumyślne doprowadzenie do katastrofy, dwóch członków zarządu MTK: Ryszarda Z. na 4 lata, ponieważ posiadał wiedzę o złym stanie technicznym dachu i o konieczności odśnieżania, mógł więc przewidzieć następstwa zaniedbań. Z kolei Bruce R., obywatel Nowej Zelandii i Wielkiej Brytanii, dostał 3 lata za zaniedbanie obowiązku utrzymania hali w należytym stanie technicznym: wiedział o kłopotach z dachem, dopuścił do nagromadzenia śniegu i mimo zagrożenia nie odwołał wystawy gołębi. Teraz został uniewinniony, ponieważ „pozostawał w błędzie co do faktycznego stanu hali”. Bruce R. bywał w MTK rzadko, a na odległość był uspokajany, karmiony półprawdami, żeby nie powiedzieć – okłamywany. Informacje, które do niego trafiały – uznał sąd – były niewystarczające, aby przypisać mu winę. Ryszardowi Z. wyrok złagodzono do 2 lat – apelacja przyjęła ustalenia I instancji, że miał, albo mógł mieć, pełny przegląd spraw związanych z halą.
Z 3 lat do półtora roku więzienia zmniejszono wyrok dyrektorowi technicznemu MTK Adamowi H., który faktycznie na co dzień zarządzał halą. Zasadnicze okazało się pytanie: czy był uprawniony do jej zamknięcia? Sąd uznał, że potrzebne byłyby konsultacje z zarządem, w ich rezultacie decyzje o odwołaniu wystawy i w końcu pogodzenie się ze stratami finansowymi…Nie uczyniono tego, choć było to możliwe.
Maria K. była inspektorem budowlanym w Chorzowie – w I instancji skazana na 4 lata, teraz wyrok złagodzono do dwóch. Uzasadnienie pozostało to samo: przed katastrofą hala wielokrotnie ulegała awarii, o czym Maria K. była informowana, ale nie reagowała i nie podjęła żadnych kroków zapobiegawczych.
Uniewinnionych zostało także trzech wykonawców hali.
Jakoś to będzie
I tak oto już po prawomocnym wyroku w sprawie karnej, związanej z największą katastrofą budowlaną w naszych dziejach. Procesy cywilne o odszkodowania dla rodzin i bliskich ofiar – trwają i jeszcze potrwają. Są bowiem katastrofy i katastrofy… Cóż powiedzieć, żeby zarazem uniknąć podejrzeń o komentowanie ostatecznych decyzji sądu… Być może tylko sąd ostateczny nie będzie podlegał dyskusji i komentarzom – tymczasem każdy będzie miał swoje indywidualne zdanie i ocenę co do takich, a nie innych kar. Generalnie skazana została nasza straszliwa, brzemienna w tragiczne skutki bylejakość i chojrackie przekonanie, że jakoś to będzie. No i przez kilka lat jakoś to było. Do tamtego mroźnego wieczoru, w którym ludzie kochający ptaki pokoju znaleźli się w nieodpowiednim miejscu i czasie.
Zapamiętamy to mądrze, wyciągniemy wnioski, zrozumiemy błędy?
Czas zaciera ślady strasznych wydarzeń. Dla jednych czyni to szybko, dla innych zbyt długo, dla wielu – nigdy. W listopadzie jestem w tym miejscu, także z przyczyn osobistych. W ubiegłym roku ktoś postawił na niepozornym pomniku ofiar tej tragedii małą szarą figurkę gołębia.