Najpierw zatrudnieni komentatorstwem biegli teoretycznie polityczni gorzelnicy uważnie nasłuchujący, jakie bulgoty wydaje z siebie fermentujący w retorcie zacier obozu „dobrej zmiany”, prześcigali się w przewidywaniach, w cóż ten zacier się wydestyluje? Czy krynickim „człowiekiem roku” zostanie premier Beata Szydło, która na kongresie PiS w Przysusze wystąpienia nie miała, czy też wicepremier Morawiecki, który takie wystąpienie miał? W jury tego wyróżnienia zasiadają finansujący Forum prezesi spółek Skarbu Państwa, a to cwane gapy, praktycy gorzelnictwa politycznego, którzy dobrze wiedzą, że wprawdzie wicepremier Morawiecki wielkim strategiem gospodarczej „dobrej zmiany” jest, ale to, czy dalej będą prezesami, zgodnie z ustawą zależy obecnie od premiera. Wprawdzie gala końska „Pride of Poland” w tym roku wypadła nieco wstydliwe, ale na gali polskiej dumy gospodarczej Beata Szydło wygrała o pół łba z Mateuszem Morawieckim (stosunek głosów 13 do 11) i skropliła się w postaci krynickiego „człowieka roku”.
Być może znane jest pani premier urocze powiedzenie naszych braci Słowian „znajet koszka czyjo miaso jeła” (wie koteczka, czyje mięso żarła), więc gdy tylko się skropliła, wygłosiła akt strzelisty pod adresem wiadomo czyim: ja to tylko jestem skromnym kapitanem drużyny „dobrej zmiany”, ale genialnym strategiem, selekcjonerem, trenerem drużyny jest… dobrze wiecie sami kto (uwaga: nie o lorda Voldemorta tu chodzi). No i byłoby tak, jak być powinno, gdyby nie to, że tuż przed wygłoszeniem przez destylat aktu strzelistego kamera telewizyjna uchwyciła, jak prezydent Andrzej Duda instruuje swego rzecznika prasowego Krzysztofa Łapińskiego: „tak powiedz”. To minister Łapiński powiedział do mikrofonu, że gdyby prezydent chciał dymisji ministra Macierewicza, to rozmawiałby o tym z prezesem Kaczyńskim.