Antoni Macierewicz poczuł, co to znaczy być ministrem obrony. Zeszły tydzień był dla niego trudny. Pierwsze uderzenie dostał od flanki i to z własnego obozu. Do mediów wyciekła informacja, że jego dymisji domaga się prezydent Andrzej Duda. Konflikt na tej linii zaogniał się już od ośmiu miesięcy. Długo tlił się w zaciszu gabinetów, bo minister nie miał interesu ogłaszać swoich zwycięstw, a prezydent chwalić się porażkami. Odrzucenie zaproponowanych przez ministra nominacji generalskich to pierwsze zwycięstwo prezydenta. Symboliczne, ale bolesne, bo stanowiące realną zapowiedź storpedowania kluczowych dla Macierewicza projektów zmian w systemie dowodzenia. Ich celem jest stworzenie kosztem prezydenta superurzędu o kompetencjach większych nawet niż premiera.
Przyparty do muru resort obrony rozpoczął skierowaną do własnego elektoratu kampanię mającą wytłumaczyć, kto ma rację. Serię artykułów o pomysłach na zreformowanie systemu dowodzenia zamieszczono w „Naszym Dzienniku”, bo tam trwa walka o rząd dusz.
Prezydent, który kontakt z wojskiem ograniczał do selfie na poligonie, wśród żołnierzy zyskał silnego sprzymierzeńca. Hurtowo wyrzucani z armii najlepsi oficerowie powołali właśnie Fundację Bezpieczeństwa i Rozwoju Stratpoints i wygląda na to, że współpraca z prezydentem nie byłaby dla nich czymś niemiłym. To wielki kłopot dla ministra Macierewicza, który od kilku miesięcy konsekwentnie odcina prezydenta Dudę od informacji i kompetentnych oficerów.
Minister Macierewicz docenia chyba skalę zagrożenia. Fundacja zainaugurowała swoją działalność pod nosem ministra Macierewicza na Międzynarodowym Salonie Przemysłu Obronnego w Kielcach. Nie wszyscy dziennikarze mieli szansę to relacjonować, bo minister tak długo przekładał własną konferencję, aż wreszcie jej termin zbiegł się z ogłoszeniem startu fundacji.