Kaczyński nie ukrywa, że marzy mu się nowa Polska na gruzach starej. I że trzeba dokonać gruntownej zmiany hierarchii społecznej. Uprzywilejowanych zdegradować, tych z dołu – wynieść ku górze. Metody rewolucyjne mile widziane, choć rzecz jasna bez fizycznego eliminowania całych grup. W końcu to już nie te czasy. Utopia Kaczyńskiego przyszłej Polski na kilometry zalatuje jednakowoż lewackim konstruktywizmem.
Jeśli chodzi o gospodarkę, Polska pod Kaczyńskim jest państwem typowo lewicowym. PiS – na ile to możliwe w naszej epoce – ogranicza wolny rynek i zastępuje go interwencjonizmem państwowym. Państwo zaczyna inwestować w przedsięwzięcia przemysłowe (reindustrializacja), przejmuje sektor finansowy, wkrótce zapewne media prywatne. Stworzono wielki (choć niezbyt precyzyjny) plan gospodarczy. Wprowadzono hojny program socjalny.
Kaczyński, który kreuje się na rasowego antykomunistę, w prywatnych rozmowach nie ukrywa swoich fascynacji ruchem bolszewickim. Zwłaszcza gdy chodzi o stosunki panujące w sowieckich elitach władzy za czasów Stalina; świadectw tej fascynacji uzbierało się przez lata sporo. Wiele pomysłów zaczerpnął od komunistów, choć raczej krajowego już chowu. Od argumentów propagandowych po rozwiązania instytucjonalne (reforma edukacji).
Jest też – tak przynajmniej głoszą osoby bliżej prezesa znające – zdeklarowanym obrońcą praw zwierząt. Co prawda, tolerując leśne harce ministra Szyszki, raczej bezobjawowym, ale zawsze coś.
Wymieniać tak można jeszcze długo… – że podsumuję wywód frazą Piotra Zychowicza z jego sławnego już tekstu „Hitler był lewakiem”, wydrukowanego we wczorajszym „Do Rzeczy”. I jak się pewnie Państwo już domyślacie, powyższe argumenty o lewactwie Kaczyńskiego – dodać można jeszcze jeden, że przecież nigdy nie założył rodziny – pozwoliłem sobie skopiować wprost z tamtych enuncjacji. Troszkę tylko je rewitalizując, aby pasowały do kontekstu naszych czasów.
Jak z Kaczyńskiego (a nawet Hitlera!) zrobić zapalonego lewaka
Nie będę przy tym ściemniał, iż z obszernego tekstu dokonałem wyboru wybiórczego. Owszem, wyłuskałem, co mi pasowało, pomijając to i owo. I cóż w tym złego, skoro Zychowicz Hitlera również traktuje wybiórczo?
Odnajdziemy w jego tekście tak ważkie argumenty, iż führer cenił sobie ascetyczne mundury toczka w toczkę jak pierwsi bolszewicy (a Kopernik była kobietą, bo miała długie włosy…). Albo że flaga III Rzeszy też była czerwona z partyjnym symbolem w środku.
Nie przeczytamy za to o takich drobiazgach jak ustawy norymberskie. Holocaust, jeśli już się pojawia – choć „zagłada” nie przechodzi Zychowiczowi przez gardło – to jedynie w kontekście technicznym. Sowieci mordowali w łagrach, a hitlerowcy ich lewackie metody po prostu sobie pożyczyli i rozwinęli. Wedle jakich zasad selekcjonowano ofiary, to już kwestia wtórna i niewarta zauważenia.
Choć może autor a priori po prostu założył, iż cała koncepcja wykluczania grup obcych rasowo – było nie było: kolektywistyczna – też jest lewacka? To by otwierało przecież sporo nader interesujących możliwości. Bo i pionierów nowoczesnego antysemityzmu z drugiej połowy XIX wieku (choćby niemieckiego pastora Adolfa Stöckera, burmistrza katolickiego Wiednia Karla Lügera, francuskiego monarchisty Charlesa Maurassa) też można by zaliczyć do lewactwa. Skoro lewak Hitler politycznie dojrzewał w klimacie umysłowym, który wyżej wymienieni mu zafundowali, to konstatacja wydaje się w sumie oczywista.
Odpada też wreszcie problem z naszymi kolporterami antysemickich teorii. Dotąd współczesna prawica raczej tłumaczyła kontekstem bądź relatywizowała działania takiego ONR i innych odłamów polskiego ruchu narodowego, które w latach 30. ciepło patrzyły w stronę Berlina. Teraz widać, jak bezsensowny był to wysiłek. Wystarczy przecież powiedzieć, że byli okropnymi kolektywistami, czyli lewakami. Jedyny problem taki, że do lewactwa wypadałoby wtedy zaliczyć w ogóle wszystkich, którzy definiowali wspólnotę według kryteriów narodowych. Lewakiem stanie się wówczas nie tylko zdeklarowany antysemita Dmowski, ale i poczciwy prymas Wyszyński.
Zabawa z historią autorstwa Piotra Zychowicza
Jak widać, postmodernistyczne zabawy z historią mogą płatać rozmaite figle. Lecz przecież to głównie nam, lewakom współczesnym, daje Zychowicz swoją metodologią klasycznego mata. Bo jeśli nasza lewacka szafa ze szkieletami ma się teraz powiększyć o Hitlera, to w pakiecie zabieramy przecież także jego bliższych i dalszych ideowych pobratymców w rodzaju Mussoliniego (kolektywista, jak się patrzy) i generała Franco (ktoś tę Falangę przecież wspierał).
A skoro tak, to i spadkobiercy z południowoamerykańskich junt wojskowych też się załapią. No i wreszcie hajlujący tu i teraz w imię konstruktywistycznych przecież rasowych utopii młodzieńcy z ruchów radykalno... Cóż, wychodzi na to, że jednak lewicowych. A co z Ku-Klux-Klanem i kumplami Trumpa z amerykańskiej alt-right, którzy ironicznie rzecz jasna czasem lubią zadać szyku swastyczką? W sumie lewak Kaczyński to pikuś w takim towarzystwie, choć z wielu względów to jego najtrudniej będzie nam przyjąć do międzynarodówki.
Zychowicza pralnia brudnych tradycji możliwości więc daje ogromne. Kończąc – zaraz redakcyjne zebranie, na którym mamy dyskutować, jak wcisnąć prawakom Kim Ir Sena – pozwolę sobie tylko zasugerować autorowi „Do Rzeczy”, aby póki co trzymał się z dala od ponadprzeciętnie wzmożonych patriotycznych imprez. Niektórym bywalcom epitet lewaka może się jednak nie spodobać.