Kraj

Od rzeczy w „Do Rzeczy”. Tygodnik ogłasza, że „Hitler był lewakiem”

„Hitler był lewakiem” – ogłosił na okładce tygodnik „Do Rzeczy”. „Hitler był lewakiem” – ogłosił na okładce tygodnik „Do Rzeczy”. KŻ / mat. pr.
To teza wprawdzie od rzeczy, pokazuje jednak, że coś niektórych zabolało.

Tygodnik precyzuje w podtytule: „Wbrew komunistycznej propagandzie hitlerowcy nie mieli nic wspólnego z prawicą”. A w środku numeru zamieszcza tekst Piotra Zychowicza z tezą, jakoby „wbicie ludziom do głowy poglądu, że ideologia III Rzeszy była »skrajnie prawicowa«, a sam Hitler był »prawicowcem«, to jeden z największych sukcesów lewicowej propagandy”. I to ona właśnie – a nie sam spór o zaszufladkowanie hitlerowskiej ideologii – jest kluczem operacji tygodnika.

Prób zgłębienia istoty ideologii, która kierowała Adolfem Hitlerem oraz rzeszami jego wyznawców, jest naturalnie multum (ich bodaj pierwszy przegląd sporządził włoski historyk Renzo de Felice w pracy „Interpretacje faszyzmu”). Zdarzały się wśród nich i takie, które w działaniach Hitlera dostrzegały, owszem, chociażby wątki – a zwłaszcza metody – charakterystyczne dla ruchów rewolucyjnych. Ale ani to, ani fakt, że partia Hitlera miała w swej nazwie słowo „socjalistyczna”, nie daje podstaw do uproszczenia i tezy o „lewactwie” (a w domyśle: lewicowych ciągotkach wodza III Rzeszy).

Skrajny populizm – a to on stanowił napęd ideologiczny narodowego socjalizmu Hitlera – nie jest wszak tożsamy z lewicowością, bo równie często sięga po niego prawica. A już na pewno dotyczy to populizmu skrajnie narodowego (czy rasowego) właśnie. Nie mówiąc już o tym, że bazą hitlerowskich porządków nie byli robotnicy, a niższe warstwy klasy średniej (precyzyjnie opisuje to Ian Kershaw w swojej monumentalnej – i fundamentalnej dla tematu – biografii „Hitler”). Ba, że ważnym segmentem nikłego ruchu oporu byli komuniści (i wielu z nich zapłaciło za to życiem). I że to „żydobolszewizm” był kreowany na głównego przeciwnika. Itd.

Po co ten zabieg z okładką?

Ale przecież nie o takie dywagacje chodzi „Do Rzeczy”. Powód zamieszczenia rzeczonej okładki jest banalny: otóż ostatnio państwo PiS daje coraz więcej powodów do porównań go ze stosunkami i metodami panującymi na początku lat 30 ubiegłego stulecia właśnie w Niemczech.

A to państwowa policja ochrania marsze skrajnych nacjonalistów z Obozu Narodowo Radykalnego, niekryjących swojej atencji do przedwojennej imienniczki, która jawnie nawiązywała do faszyzmu. Protestujący najpierw są brutalnie traktowani, a potem trafiają przed sądy.

A to prezes (czytaj: wódz) partii rządzącej opowiada nie o wszach i tyfusie, ale o innych groźnych zarazkach i chorobach, które mogą przywlec do Polski uchodźcy innej narodowości i wiary.

A to prawniczym guru ekipy rządzącej staje się Carl Schmitt, prawniczy guru III Rzeszy właśnie. Dlatego likwiduje się bezpieczniki konstytucyjnej demokracji (Trybunał Konstytucyjny, niezależne sądy, służbę cywilną, wolne media), bo narodowy suweren ma mieć przecież pełną i niczym nieograniczoną władzę.

A to kaptuje się zwolenników socjalnymi dodatkami oraz przydzielanymi wedle nomenklaturowego uznania i partyjnych koneksji posadami.

A to w imię narodowej dumy upokarza się inne państwa – zarówno dotychczasowych sojuszników, jak i historycznych nieprzyjaciół (a przy okazji militaryzuje kraj).

A to fałszuje się rodzimą historię – też w imię narodowego ego, lansowania swoich bohaterów i gnojenia niebezpiecznych dla swojej wizji autorytetów.

A to propaganda lansuje spiskową koncepcję, jakoby opozycję wspierały połączone siły europejskich liberałów i światowy bogacz (o żydowskich korzeniach oczywiście).

A to wierny i dumny naród wzywany jest, by stanął znowu do śmiertelnej walki, której stawką jest przetrwanie jedynie słusznej religii oraz chrześcijańskiej cywilizacji.

A ci, którzy nie podzielają wizji, są kwalifikowani jako „gorszy sort”.

Lista jest dłuższa. Tym bardziej więc zasadne jest uznawanie państwa PiS za państwo wodzowskie, definiowanie ideologii partii rządzącej jako „narodowo-socjalistycznej” czy mówienie o z dnia na dzień „brunatniejącym” klimacie w kraju.

A po okładce „Do Rzeczy” właśnie widać, że coś jest na rzeczy – jej celem jest przecież wyraźnie danie odporu.

Znamienne też, że „Do Rzeczy” nie tyle odcina się od Hitlera i jego ideologii, ile obarcza nią swoich największych wrogów – mitycznych „lewaków”. Wygoleni naziokibole i domorośli narodowcy mogą teraz wrzeszczeć (a może i wcielać w życie) hasła typu: „Znajdzie się kij na lewacki ryj”. I przekonywać, że nie można ich oskarżać o żadne złe sympatie.

*

Walter Laquer, jeden z najbardziej dziś cenionych politologów, ostrzegał przed rosnącymi właśnie w siłę ruchami o silnej orientacji nacjonalistycznej, które wprawdzie przybierają różne nazwy, ale mają wspólne cechy. Otóż szczycą się już nie tyle swoim antykomunizmem, ile antyliberalizmem, nienawiścią do obcych, uważają system parlamentarny za niewydolny i w efekcie preferują silne rządy oraz „surowe przestrzeganie prawa i porządku”. Ponadto twierdzą, że „w pewnym zakresie nazizm i faszyzm mają w swym dorobku pozytywne doświadczenia i że należy je wykorzystać”.

Robił to w pracy „Faszyzm. Wczoraj, dziś, jutro”.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama