To tylko z pozoru czysta polityka. Jarosław Kaczyński w 2015 r. odkrył polityczną moc wiążącą się z generowaniem strachu i zarządzaniem nim (sławetne roznoszenie przez uchodźców pasożytów i zarazków). Wobec fali zamachów terrorystycznych w Europie Zachodniej linię tę podtrzymał objąwszy rządy, choć silniejszego związku między tamtymi aktami terroru a uchodźcami i/lub migrantami z lat 2014–17 nikomu dotąd nie udało się wykazać. Niemniej, i to jest dla PiS najważniejsze, prowadzona polityka zarządzania strachem okazała się skuteczna: przyjmowaniu uchodźców przeciwstawia się, według sondaży, ponad 70 proc. Polaków, a rządy PiS przedstawiane są jako jedyna realna zapora przed migracyjną falą.
Gdyby chodziło tylko o zarządzanie strachem w celu utrzymania władzy przez PiS, można by ostatecznie machnąć ręką. Kolejne rządy, partie – rzecz przemijająca. Chodzi jednak o rzecz głębszą, ważniejszą i poważniejszą – o metapolitykę i głęboką modyfikację tożsamości narodowej przesądzającej o funkcjonowaniu polskiej wspólnoty w Europie i świecie, a przede wszystkim u siebie – w Polsce. I nie jest przy tym ważne, czy ta modyfikacja jest uświadomionym celem PiS, czy tylko nieprzewidywanym efektem ubocznym. Nawet jeśli intencji nie ma, to na jedno wychodzi.
Można mieć do sondaży jako wskaźnika głębszych procesów społecznych stosunek sceptyczny, ale coś jednak one o rzeczywistości mówią, zwłaszcza wtedy, gdy stawiają respondentów w sytuacji realnego wyboru. Dlatego nie można lekceważyć tego, że ponad 60 proc. Polaków jest przeciwnych otwarciu organizowanych przez Kościół katolicki korytarzy humanitarnych dla uchodźców z Syrii. Mało kto w Polsce wie, na czym korytarze humanitarne polegają, ale repulsywna reakcja na zbitkę: uchodźcy–przyjmowanie–Kościół, daje do myślenia.