Kiedy po sławetnym brukselskim laniu PiS-owi w sondażach zaczęło spadać, a PO – rosnąć, wielu komentatorów uznało, że powtarzalny fakt, iż po półtora roku od objęcia władzy obóz rządzący wpada w tarapaty, ma charakter prawa natury. A tu czasu minęło mało wiele i PO spadło, że ojej, a PiS-owi wzrosło, że ho, ho.
Coś się stać musiało, bo nie ma skutku bez przyczyny. Nie stało się po stronie PiS – jest, jaki był, niczym nowym szczególnie nie błysnął. Skoro tak, to coś musiało się stać po stronie opozycji, i to nie całej, bo Nowoczesna wyszła na prostą, sformułowała to, na co jej polityczna klientela czekała, czyli neoliberalne gospodarczo, liberalne obyczajowo i federacyjno-integracyjne w kwestiach europejskich przesłanie, i ustabilizowała swoje poparcie na naturalnie jej przynależnym poziomie ok. 7 proc. Czyli – postępujemy dalej drogą dedukcji eliminacyjnej – coś się stało i to po stronie Platformy Obywatelskiej. Dlatego trzeba sporządzić bilans dokonań tej partii w ciągu ostatnich miesięcy i będzie to bilans złożony wyłącznie z plusów ujemnych.
Najpierw jednak uwaga o charakterze trochę metodologicznym, a trochę ontologicznym. Potocznie w komentarzach politycznych daje się wyraz przekonaniu, że partie mają swoje „twarde” elektoraty (wyborców, którzy na nie głosują, bo tak mają), wyborców rozmiękczonych (takich, którzy raczej na partię zagłosują, ale mogą zmienić zdanie) i wyborców labilnych, których można łatwo utracić. Między partiami trwa zatem przeciąganie liny – tak by labilnych do siebie przyciągnąć, a rozmiękczonych jeszcze bardziej rozmiękczyć. Coś jest na rzeczy, ale nie do końca.
W rzeczywistości bowiem pod względem aktywności wyborczej Polacy dzielą się na trzy grupy: wyborców regularnych (chodzą na wszystkie wybory, to ok.