Rachunek za działalność SKOK sięga już blisko 5 mld zł. Dla porównania afera Amber Gold kosztowała (i to nie państwo, ale osoby prywatne) około 800 mln zł. O ile jednak historię tej piramidy analizuje bardzo dokładnie komisja śledcza, to już szans na powołanie kolejnej komisji w sprawie SKOK nie ma żadnych. Nietrudno zgadnąć dlaczego. To PiS, przez wiele lat torpedując próby niezależnego nadzoru nad kasami, doprowadził do stworzenia systemu, za którego sprzątanie płacimy wszyscy.
Obecny bilans jest następujący: 10 kas upadło, sześć zostało przejętych przez banki. W sumie działa jeszcze 37 SKOK, ale ta liczba na pewno będzie się zmniejszać. Szef Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) poinformował niedawno, że w sześciu kasach są komisarze, a w przypadku kolejnych dziewięciu takich komisarzy Komisja chce powołać. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że komisarz w kasie to pierwszy krok do jej bankructwa, a w najlepszym razie sprzedaży bankowi. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby komisarz zdołał SKOK wyprowadzić na prostą.
Jeśli SKOK upada, pieniądze poszkodowanym klientom musi oddać Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Ma je ze składek banków oraz innych kas, chociaż te płacą do wspólnego worka zaledwie od czterech lat i do tego niewiele, bo są małe. Tymczasem to właśnie Kasy głównie obciążają BFG. Aby nie utracił płynności, dziurę muszą zapełniać banki, a w praktyce ich wszyscy klienci. Bo im wyższa składka banków na BFG, tym wyższe nasze opłaty i prowizje, a także coraz niższe oprocentowanie lokat. Niektóre SKOK banki co prawda przejmują z ich całym, marnym inwentarzem, tym samym chroniąc je przed bankructwem, ale nie robią tego bezinteresownie. Na taką misję ratunkową dostają wsparcie również z BFG.