Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kim jest Marcin P. i w jaki sposób Amber Gold pozbawiło Polaków oszczędności

Przed komisją śledczą Marcin P. utrzymywał, że jest niewinny i że „Polakom do zwrócenia nie ma kompletnie nic”. Przed komisją śledczą Marcin P. utrzymywał, że jest niewinny i że „Polakom do zwrócenia nie ma kompletnie nic”. Krystian Maj / Forum
Przed komisją śledczą Marcin P. utrzymywał, że jest niewinny i że „Polakom do zwrócenia nie ma kompletnie nic”.

Kto liczył na to, że dowie się czegoś nowego od Marcina P., założyciela i prezesa Amber Gold, o kulisach jej powstania i działalności, ten się srodze zawiódł. Zawiedli się też ci, którzy liczyli, że choćby dla jakichś własnych korzyści zechce pogrążyć Donalda Tuska. Nic z tych rzeczy się nie zdarzyło, żadnych sensacji nie było.

Wręcz przeciwnie – usłyszeliśmy, że w politykę mieszać się nie chciał, nawet nie był zadowolony, że syn ówczesnego premiera chce u niego pracować. To nawet zrozumiałe z dzisiejszego punktu widzenia: mógł się obawiać, że choćby z tego tytułu zainteresują się nim służby.

Co się stało z pieniędzmi z Amber Gold?

Marcin P., tak jak w sądzie na swoim procesie, który się toczy w Gdańsku, tak przed komisją śledczą odmawiał składania wyjaśnień. Przy pytaniach na przykład o to, skąd pomysł założenia takiej firmy, skąd pieniądze na jej rozkręcenie, zasłaniał się tym, że toczy się proces. A przecież sam ten fakt w niczym go nie ogranicza.

Gdyby chciał coś wyjaśnić – np. ludziom, którzy stracili w Amber Gold swoje pieniądze – mógłby wytłumaczyć, co się z nimi stało i dlaczego zniknęły. I mógłby to robić długo, jakby tylko chciał. Ale widać nie chce. Taką ma taktykę obrony. Mówił: „Proszę nie nazywać tego piramidą finansową. Było to przedsiębiorstwo, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, nie była to piramida finansowa, żaden wyrok prawomocny w tej sprawie nie zapadł”.

Ta taktyka polega na przedstawianiu Amber Gold jako zwyczajnej działalności biznesowej, która (niestety) się nie udała. Chciał dobrze, starał się, ale nie wyszło – ryzyko biznesowe. I taka strategia, trzeba przyznać, ma szansę powodzenia. Prokuratura oskarża go o oszustwo, a nasze prawo w tym względzie jest takie, że aby udowodnić oszustwo, trzeba udowodnić zamiar. To znaczy wykazać, że ktoś z góry zakładał, że ludzi ograbi. Co łatwe nie jest.

Jak działało Amber Gold

Zatem analizując dzisiejsze zeznania Marcina P. czy jego żony Katarzyny P. (wiceprezes Amber Gold), nie zapominajmy o faktach.

Zyski miały pochodzić z różnicy między zakupem hurtowym złota przez Amber Gold a odsprzedażą po cenach detalicznych. Umowy na „przechowywanie złota za wynagrodzeniem” zaczęli zawierać w październiku 2009 r., a po dwóch miesiącach mieli już 1,5 mln zł z wpłat. Wtedy dopiero kupili pierwsze złoto, za 4 tys. zł. Było to 30 sztuk jednogramowych sztabek, które wykorzystano w promocji „Rozdajemy kilogram złota”.

Żeby uwiarygodnić firmę, co rusz podnoszono jej kapitał zakładowy o miliony złotych, tyle że na papierze. A gdy trzeba było złożyć w sądzie gospodarczym dowód ich wpłacenia, po prostu go fałszowano. Gwarancje i ubezpieczenia wpłat też były fikcją. Firma Fundusz Poręczeniowy AG szczyciła się kapitałem zakładowym 10 mln zł, które to pieniądze nie miały żadnego pokrycia w realu.

Wpłacane pieniądze małżonkowie P. traktowali jak swoje. Pensje po 200 tys. zł miesięcznie każde. Marcin P. wypłacił sobie dodatkowo ponad 17 mln zł ze środków firmy, na rachunek jego teściowej trafiło 1,5 mln zł. Zakupione złoto też traktowali jak swoje. Wynajęli co prawda kilka skrytek na złoto w banku BGŻ, ale faktycznie korzystali tylko z jednej, do której zaglądali sporadycznie, i to głównie pod sam koniec. Po raz ostatni Marcin P. przyszedł do skrytki 5 lipca 2012 r., złoto zapakował do nesesera. Potem była tam jeszcze Katarzyna P.

Nie wiadomo, które z nich wyniosło z banku to, co miesiąc później agenci ABW odnaleźli w firmie. Wartość tych sztabek oszacowano na 9 mln zł i zdaniem śledczych to w zasadzie całe złoto, które zostało po Amber Gold. W zasadzie, bo 6 sztabek, po kilogramie złota każda, zginęło. 2 sierpnia 2012 r., tuż przed aresztowaniem szefów Amber Gold, Marcin P. sprzedał je teściowej. Kobieta skorzystała z prawa do odmowy zeznań, więc nie wiadomo, co się z kruszcem stało.

Pięć dni przed aresztowaniem Marcina P., gdy o „aferze Amber Gold” było już głośno, a wściekli ludzie walili w zamknięte drzwi oddziałów, pracownik Amber Gold na polecenie Katarzyny P. udał się do BNP, by sprzedać tu 15 jednokilogramowych sztabek i przelać pieniądze na konto matki Katarzyny P. Do transakcji jednak nie doszło, bo pracownicy NBP odmówili. Marcin P. próbował w tym czasie spieniężyć złoto, którego nie odebrał od pośrednika, warte 7 mln zł. Pośrednik zgodził się je odkupić, ale odmówił przelania pieniędzy na konto inne niż firmowe Amber Gold. Ta transakcja też więc nie doszła do skutku.

13 sierpnia 2012 r. ABW zatrzymała Marcina P., później jego żonę, i zaczęło się poszukiwanie pieniędzy. A te zniknęły.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną