Sejm kończy uchwalać ustawę, według której przestępstwem będzie „publicznie i wbrew faktom przypisywanie Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu odpowiedzialności lub współodpowiedzialności” za zbrodnie nazistowskie i inne zbrodnie przeciwko pokojowi i ludzkości zawarte w międzynarodowych konwencjach. Ma za to grozić do 3 lat więzienia.
Przepis jest kontrowersyjny, bo godzi nie tylko w wolność słowa, ale i wolność badań historycznych. W Turcji do dławienia debaty nad nierozliczonym fragmentem tureckich dziejów, jakim jest ludobójstwo Ormian, służy przepis karny o obrażaniu tureckości. W Polsce za poprzednich rządów PiS do dławienia debaty o odpowiedzialności Polaków za zbrodnie na Żydach służył podobny do uchwalanego teraz przepis o „pomawianiu narodu o zbrodnie”, nazywany „lex Gross”, bo uchwalono go w czasie, gdy wychodziła na rynek książka Jana Tomasza Grossa „Strach”. Sąd oddalił oskarżenie Grossa, uznając, że nie sposób zastosować tego przepisu, nie łamiąc konstytucji. A tego typu debaty z historykiem powinien toczyć inny historyk, a nie prokurator. Potem przepis zaskarżył do Trybunału Konstytucyjnego ówczesny RPO Janusz Kochanowski. Trybunał przepis obalił, ale z powodu zastrzeżeń co do procesu legislacyjnego. Nie wypowiedział się o meritum. Teraz PiS chce go uchwalić na nowo. Za jego pomocą mamy walczyć z pojawiającym się w zagranicznych mediach sformułowaniem „polskie obozy koncentracyjne”.
Ale przepis będzie martwy, bo przestępstwo, które ustanawia, można będzie popełnić tylko umyślnie. Tymczasem ci, którzy go używają, najczęściej mają na myśli jedynie to, że obóz był na terenie Polski. Po drugie, do tego, by móc ścigać zagranicznych dziennikarzy czy polityków za pomawianie Narodu Polskiego, taki czyn musi być też przestępstwem w ich kraju.